Yasmin Levy w Palladium
Tak się złożyło, że znowu koncertowo, ale czy jakakolwiek płyta jest w stanie oddać wrażenia z koncertu, zainspirować tak jak koncert? Chyba nie. Nareszcie udało mi się trafić na koncert Yasmin Levy w Warszawie i to był jeden z piękniejszych wieczorów ostatnich miesięcy. Miałam wrażenie, że obcuję z prawdziwą 'diwą ladino'. Yasmin wraz ze swoim pierwszym krokiem wniosła na scenę magię, coś zupełnie metafizycznego. Ale może zanim zacznę rozpływać się nad główną gwiazdą, wspomnę o tych, bez których zapewne aż takiej magii by nie było. Elementem absolutnie egzotycznym był muzyk z Armenii grający na wszelkich klarnetach, dudukach, fujarkach i piszczałkach - jego dźwięki wypełniały salę i przenosiły publiczność do gorącej Hiszpanii w czasy, kiedy byli tam Żydzi sefardyjscy. To on i Yasmin tworzyli trzon zespołu, byli najbardziej charakterystyczni... zabrakło mi tylko trzeciego takiego mocnego akcentu w gitarze - gitarzysta nie wykrzesał z siebie ekspresji rodem z flamenco, był wręc