Mariza, Mariza...
Kilka lat temu intensywnie szukałam pięknych głosów, muzyki, która będzie niezwykle emocjonalna, brzmień, które...coś zmienią w moim postrzeganiu muzyki. Jesień 2006 r., tak - to wtedy pierwszy raz usłyszałam Meu Fado Meu. Nie wiedziałam nic o fado, a Mariza była dla mnie postacią zupełnie nową, ale zachwyciłam się jej głosem - pełnym, głębokim, rozwibrowanym. Nigdy wcześniej nie słyszałam kogoś, kto by tak śpiewał.
Potem koncert, tak nagle, zupełnie niespodziewanie. Siadałam w Kongresowej pewna, że to będzie niezwykły wieczór, że będzie akustycznie, ale poza tym... właściwie nie wiedziałam czego się spodziewać. W każdym razie na pewno nie wiedziałam, że mogę się spodziewać tak ogromnej dawki emocji przekazywanych za pomocą muzyki. Ten mój pierwszy koncert Marizy na długo pozostanie mi w pamięci, bo to był absolutny szok. Siedziałam jak zaczarowana, jakbym oglądała film tak przejmujący i wciągający, że nawet na chwilę nie można się od niego oderwać. W ten jeden wieczór odkryłam co naprawdę znaczy ŚPIEWAĆ, jak można "grać" głosem. Nigdy nie zapomnę publiczności, która na tych najcichszych wokalizach Marizy ledwo oddychała, by słyszeć każdą najdrobniejszą emocję w jej głosie. I Primavera, Primavera... (tu wersja z koncertu w Lizbonie, też niezwykła) to zaskakujące na jak długo pozostało we mnie tamto wykonanie tego utworu. Niesamowite budowanie napięcia i te momenty kiedy miałam wrażenie, że naprawdę więcej już się nie da wyśpiewać tych gwałtownych emocji, że więcej człowiek nie potrafi, że są jakieś granice... Mariza udowadniała, że da się jeszcze więcej, a ja czułam, że trafia nie tylko do moich uszu, ale gdzieś dalej, że to nie tylko dźwięki i piękny głos, ale... coś więcej. Ale Mariza też pokazała mi tym koncertem, że można płakać, rozpaczać, wyśpiewywać swój ból, ale za chwilę cieszyć się, opowiadać zupełnie inne historie i to wciąż jest fado... bo fado, to nie tylko smutny pieśniarz ubrany na czarno, wyśpiewujący melancholijne pieśni w języku portugalskim (a takich opisów fado pełno jest w internecie i nie tylko). To Marizie zawdzięczam moją późniejszą miłość do fado, ale dobrze... wróćmy teraz do samej Marizy.
Po tym koncercie zaczęło się moje absolutne szaleństwo i uwielbienie do Marizy. Płyty, DVD koncertowe... wciąż mi było mało, ale dopiero z czasem zrozumiałam, że żadne nagranie nie odda wrażeń tamtego zimowego koncertu. Na płytach studyjnych podziwiałam różnorodność: to jak w ciągu kilku lat zmieniał się sposób śpiewania Marizy, jej barwa głosu, jak miesza style, inspiracje.
" Fado em mim" i " Fado Curvo" w moim odczuciu tworzą jedną całość, to takie jakby nowe, świeże spojrzenie na fado, przy jednoczesnym zachowaniu ducha tej muzyki. Zawsze bardziej barwne i ciekawe wydawało mi się Fado Curvo (Cavaleiro Monge - teledysk, Feira de Castro na koncercie w Lizbonie 2006 r.), ale z kolei Mariza na "Fado em mim" urzeka mnie swobodą, naturalnością i... tą niezwykła wersją O gente da minha terra - tylko na głos z fortepianem!
Już inna jest płyta" Transparente" - nagrana ze wspaniałym brazylijskim dyrygentem, aranżerem i wiolonczelistą - Jaques'em Morelenbaum'em, a także w wielu utworach - z orkiestrą z Rio de Janeiro. "Transparente" znam na pamięć. Może i to nie jest klasyczne fado, ale chyba najwięcej tu portugalskiej melancholii, portugalskiego saudade, a może to właśnie za sprawą dodania odrobiny tego brazylijskiego pulsu? (Duas Lagrimas de Orvalho, a prawie taką wersję Transparente słyszałam na koncercie w 2007 r.)
W momencie kiedy dotarło do mnie, że w ogóle pokochałam fado, Mariza... pokazała światu, że nie tylko jest świetną pieśniarką fado, ale że doskonale odnajduje się także w innych gatunkach.
Płyta "Terra"... bardzo przeze mnie wyczekiwana mieszanka muzyczno-kulturowa: duety z Buiką z Hiszpanii, Tito Parisem z Wysp Zielonego Przylądka, kubański pianista Chucho Valdes, gitarzysta flamenco Javier Limon, nawet kompozycje Ivana Linsa, czy Dominica Millera (który zresztą też zagrał w kilku utworach na gitarze), a przy tym... duch fado, dźwięk gitary portugalskiej. Piękny i odważny pomysł. Jeśli jeszcze ktokolwiek miał wątpliwości, to na pewno po tej płycie przekonał się, że Mariza nie jest jedną z wielu pieśniarek fado - jest Marizą. "Terra" nie porwała mnie od razu, właściwie dopiero zrozumiałam ją, kiedy miałam przed oczami krajobrazy portugalskie, kolor tamtejszej ziemi - bo te kolory można odnaleźć w brzmieniu tej płyty. Jednak po pewnym czasie coś zaczęło mi w tym miksie, w tych poszukiwaniach przeszkadzać. Mariza ma tak wielobarwny, przepiękny głos, i brakowało mi momentów, kiedy mogłabym skupić się tylko na nim. Zabrakło mi trochę prawdy, naturalności. "Terra" jest cała skomponowana, wszystko jest doskonale ze sobą zestawione, dopasowane tak, by połączyć różne style w spójną całość. Doceniam to, ale miałam pewien niedosyt.
Na szczęście Mariza znowu zawitała do Warszawy. Tak jak podejrzewałam przekonała mnie, że potrafi dodać życia, emocji i prawdy do utworów z Terry, np. powstała piękna, bardzo intymna wersja Vozes do mar, z samym Diogo Clemente na gitarze, moja ukochana Morada Aberta zabrzmiała jeszcze bardziej ekspresyjnie niż na płycie, a O gente da minha terra zaśpiewana wśród publiczności wzruszyła mnie (tu także powinnam dodać: jeszcze bardziej niż zwykle!). Wyszłam zachwycona, bo Mariza jest mistrzynią, perfekcjonistką, ale z drobnym niedosytem i świadomością, że zabrakło mi... FADO.
Przy całym moim uwielbieniu do Marizy - obawiałam się co zrobi dalej. Czy dalej będzie poszukiwać? Jeśli tak to w jakim kierunku? Czy już zupełnie odejdzie od fado, czy wciąż będzie do niego nawiązywać? Gdzieś w głębi duszy marzyło mi się, by powróciła do tego klasycznego fado, bym mogła posłuchać swojego ukochanego głosu tylko z gitarami... fado, fado...
Marzenie się spełniło, nie spodziewałam się tego zupełnie, a jednak!
" Fado Tradicional" - ostatnia płyta Marizy, ukazała się pod koniec zeszłego roku i cóż... tytuł nie kłamie! Mamy Marizę, gitarę portugalską, gitarę akustyczną i gitarę basową. Cieszę się i jestem dumna z Marizy, że odważyła się na taki krok. Teraz, kiedy Terra odniosła taki sukces komercyjny, kiedy Mariza jest znana na całym świecie, kiedy kochają ją nie tylko wielbiciele fado, ona... wraca do tradycji i robi to na najwyższym poziomie. To zabawne jak wiele może się kryć w brzmieniu zaledwie trzech gitar i niezwykłego głosu. Słucham "Fado Tradicional" i słucham... i ciągle mnie coś zaskakuje. Od pierwszego przesłuchania nie mogę się uwolnić od Ai esta pena de mim. Dona Rosa przywołuje obrazy z klubu fado, pieśniarkę z szalem na ramionach, trzymającą się pod boki i opowiadającą lizbońskie historie. Cała ta płyta brzmi jakby była nagrywana spontanicznie, jakby wszyscy grali razem i choć nagrana w studiu, brzmi jak nagrana w klubie. Pod koniec przejmujące Meus Olhos que por alguem zachwyca mnie melodyjnością, ekspresją - chyba mój ulubiony utwór, jeden z tych, w którym nie muszę rozumieć tekstu, żeby zrozumieć emocje, które chce przekazać Mariza - to właśnie najprawdziwsze fado!
Chciałam, żeby kolejny wpis na moim blogu dotyczył fado ogólnie, ale płyta "Fado tradicional" sprowokowała mnie jednak do napisania najpierw o samej Marizie. Ciężko byłoby ją zestawić z innymi świetnymi wykonawcami fado. Można by dyskutować czy Mariza to fado, czy nie. Teraz przypomniała, że jest świetną pieśniarką fado, ale... myślę, że ona przede wszystkim jest Marizą - jedyną, niepowtarzalną i uciekającą od jakiegokolwiek zaklasyfikowania do określonego gatunku. Jest prawdziwa i wiem, że zawsze będzie, a to w muzyce jest najważniejsze!
Na koniec podrzucam jeszcze dwa drobiazgi z mojego ukochanego lizbońskiego DVD:
Barco Negro
O Gente Da Minha Terra
Potem koncert, tak nagle, zupełnie niespodziewanie. Siadałam w Kongresowej pewna, że to będzie niezwykły wieczór, że będzie akustycznie, ale poza tym... właściwie nie wiedziałam czego się spodziewać. W każdym razie na pewno nie wiedziałam, że mogę się spodziewać tak ogromnej dawki emocji przekazywanych za pomocą muzyki. Ten mój pierwszy koncert Marizy na długo pozostanie mi w pamięci, bo to był absolutny szok. Siedziałam jak zaczarowana, jakbym oglądała film tak przejmujący i wciągający, że nawet na chwilę nie można się od niego oderwać. W ten jeden wieczór odkryłam co naprawdę znaczy ŚPIEWAĆ, jak można "grać" głosem. Nigdy nie zapomnę publiczności, która na tych najcichszych wokalizach Marizy ledwo oddychała, by słyszeć każdą najdrobniejszą emocję w jej głosie. I Primavera, Primavera... (tu wersja z koncertu w Lizbonie, też niezwykła) to zaskakujące na jak długo pozostało we mnie tamto wykonanie tego utworu. Niesamowite budowanie napięcia i te momenty kiedy miałam wrażenie, że naprawdę więcej już się nie da wyśpiewać tych gwałtownych emocji, że więcej człowiek nie potrafi, że są jakieś granice... Mariza udowadniała, że da się jeszcze więcej, a ja czułam, że trafia nie tylko do moich uszu, ale gdzieś dalej, że to nie tylko dźwięki i piękny głos, ale... coś więcej. Ale Mariza też pokazała mi tym koncertem, że można płakać, rozpaczać, wyśpiewywać swój ból, ale za chwilę cieszyć się, opowiadać zupełnie inne historie i to wciąż jest fado... bo fado, to nie tylko smutny pieśniarz ubrany na czarno, wyśpiewujący melancholijne pieśni w języku portugalskim (a takich opisów fado pełno jest w internecie i nie tylko). To Marizie zawdzięczam moją późniejszą miłość do fado, ale dobrze... wróćmy teraz do samej Marizy.
Po tym koncercie zaczęło się moje absolutne szaleństwo i uwielbienie do Marizy. Płyty, DVD koncertowe... wciąż mi było mało, ale dopiero z czasem zrozumiałam, że żadne nagranie nie odda wrażeń tamtego zimowego koncertu. Na płytach studyjnych podziwiałam różnorodność: to jak w ciągu kilku lat zmieniał się sposób śpiewania Marizy, jej barwa głosu, jak miesza style, inspiracje.
" Fado em mim" i " Fado Curvo" w moim odczuciu tworzą jedną całość, to takie jakby nowe, świeże spojrzenie na fado, przy jednoczesnym zachowaniu ducha tej muzyki. Zawsze bardziej barwne i ciekawe wydawało mi się Fado Curvo (Cavaleiro Monge - teledysk, Feira de Castro na koncercie w Lizbonie 2006 r.), ale z kolei Mariza na "Fado em mim" urzeka mnie swobodą, naturalnością i... tą niezwykła wersją O gente da minha terra - tylko na głos z fortepianem!
Już inna jest płyta" Transparente" - nagrana ze wspaniałym brazylijskim dyrygentem, aranżerem i wiolonczelistą - Jaques'em Morelenbaum'em, a także w wielu utworach - z orkiestrą z Rio de Janeiro. "Transparente" znam na pamięć. Może i to nie jest klasyczne fado, ale chyba najwięcej tu portugalskiej melancholii, portugalskiego saudade, a może to właśnie za sprawą dodania odrobiny tego brazylijskiego pulsu? (Duas Lagrimas de Orvalho, a prawie taką wersję Transparente słyszałam na koncercie w 2007 r.)
W momencie kiedy dotarło do mnie, że w ogóle pokochałam fado, Mariza... pokazała światu, że nie tylko jest świetną pieśniarką fado, ale że doskonale odnajduje się także w innych gatunkach.
Płyta "Terra"... bardzo przeze mnie wyczekiwana mieszanka muzyczno-kulturowa: duety z Buiką z Hiszpanii, Tito Parisem z Wysp Zielonego Przylądka, kubański pianista Chucho Valdes, gitarzysta flamenco Javier Limon, nawet kompozycje Ivana Linsa, czy Dominica Millera (który zresztą też zagrał w kilku utworach na gitarze), a przy tym... duch fado, dźwięk gitary portugalskiej. Piękny i odważny pomysł. Jeśli jeszcze ktokolwiek miał wątpliwości, to na pewno po tej płycie przekonał się, że Mariza nie jest jedną z wielu pieśniarek fado - jest Marizą. "Terra" nie porwała mnie od razu, właściwie dopiero zrozumiałam ją, kiedy miałam przed oczami krajobrazy portugalskie, kolor tamtejszej ziemi - bo te kolory można odnaleźć w brzmieniu tej płyty. Jednak po pewnym czasie coś zaczęło mi w tym miksie, w tych poszukiwaniach przeszkadzać. Mariza ma tak wielobarwny, przepiękny głos, i brakowało mi momentów, kiedy mogłabym skupić się tylko na nim. Zabrakło mi trochę prawdy, naturalności. "Terra" jest cała skomponowana, wszystko jest doskonale ze sobą zestawione, dopasowane tak, by połączyć różne style w spójną całość. Doceniam to, ale miałam pewien niedosyt.
Na szczęście Mariza znowu zawitała do Warszawy. Tak jak podejrzewałam przekonała mnie, że potrafi dodać życia, emocji i prawdy do utworów z Terry, np. powstała piękna, bardzo intymna wersja Vozes do mar, z samym Diogo Clemente na gitarze, moja ukochana Morada Aberta zabrzmiała jeszcze bardziej ekspresyjnie niż na płycie, a O gente da minha terra zaśpiewana wśród publiczności wzruszyła mnie (tu także powinnam dodać: jeszcze bardziej niż zwykle!). Wyszłam zachwycona, bo Mariza jest mistrzynią, perfekcjonistką, ale z drobnym niedosytem i świadomością, że zabrakło mi... FADO.
Przy całym moim uwielbieniu do Marizy - obawiałam się co zrobi dalej. Czy dalej będzie poszukiwać? Jeśli tak to w jakim kierunku? Czy już zupełnie odejdzie od fado, czy wciąż będzie do niego nawiązywać? Gdzieś w głębi duszy marzyło mi się, by powróciła do tego klasycznego fado, bym mogła posłuchać swojego ukochanego głosu tylko z gitarami... fado, fado...
Marzenie się spełniło, nie spodziewałam się tego zupełnie, a jednak!
" Fado Tradicional" - ostatnia płyta Marizy, ukazała się pod koniec zeszłego roku i cóż... tytuł nie kłamie! Mamy Marizę, gitarę portugalską, gitarę akustyczną i gitarę basową. Cieszę się i jestem dumna z Marizy, że odważyła się na taki krok. Teraz, kiedy Terra odniosła taki sukces komercyjny, kiedy Mariza jest znana na całym świecie, kiedy kochają ją nie tylko wielbiciele fado, ona... wraca do tradycji i robi to na najwyższym poziomie. To zabawne jak wiele może się kryć w brzmieniu zaledwie trzech gitar i niezwykłego głosu. Słucham "Fado Tradicional" i słucham... i ciągle mnie coś zaskakuje. Od pierwszego przesłuchania nie mogę się uwolnić od Ai esta pena de mim. Dona Rosa przywołuje obrazy z klubu fado, pieśniarkę z szalem na ramionach, trzymającą się pod boki i opowiadającą lizbońskie historie. Cała ta płyta brzmi jakby była nagrywana spontanicznie, jakby wszyscy grali razem i choć nagrana w studiu, brzmi jak nagrana w klubie. Pod koniec przejmujące Meus Olhos que por alguem zachwyca mnie melodyjnością, ekspresją - chyba mój ulubiony utwór, jeden z tych, w którym nie muszę rozumieć tekstu, żeby zrozumieć emocje, które chce przekazać Mariza - to właśnie najprawdziwsze fado!
Chciałam, żeby kolejny wpis na moim blogu dotyczył fado ogólnie, ale płyta "Fado tradicional" sprowokowała mnie jednak do napisania najpierw o samej Marizie. Ciężko byłoby ją zestawić z innymi świetnymi wykonawcami fado. Można by dyskutować czy Mariza to fado, czy nie. Teraz przypomniała, że jest świetną pieśniarką fado, ale... myślę, że ona przede wszystkim jest Marizą - jedyną, niepowtarzalną i uciekającą od jakiegokolwiek zaklasyfikowania do określonego gatunku. Jest prawdziwa i wiem, że zawsze będzie, a to w muzyce jest najważniejsze!
Na koniec podrzucam jeszcze dwa drobiazgi z mojego ukochanego lizbońskiego DVD:
Barco Negro
O Gente Da Minha Terra
W sumie takie i podobne przemyślenia już od Ciebie wielokrotnie słyszałem/czytałem "na bieżąco", kibicując od paru lat Twojej fascynacji fado tudzież w pewnym stopniu ją podzielając, ale zebrane tu w całość Twoje refleksje na temat Marizy pozwoliły mi spojrzeć na nią trochę pod innym kątem, trochę w nowym świetle, a przy okazji przypomnieć sobie trochę jej artystycznych dokonań... Dziękuję za frapującą lekturę i czekam niecierpliwie na kolejne wpisy ;-)
OdpowiedzUsuń