Edyta Bartosiewicz
Uspokajam od razu wszystkich zaniepokojonych. Nie zapomniałam o swoim blogu, będę pisać! Czekałam po prostu na odpowiednie tematy. Ten dzisiejszy właściwie istnieje od momentu, kiedy powstał blog, a nawet jeszcze dłużej.
Nie ma drugiej artystki, której muzyka towarzyszyłaby mi od tak dawna. Nie ma drugiej, na którą czekałabym tak, jak na Edytę Bartosiewicz. Minęło 10 lat i spełniły się moje marzenia. Jednak gdybym ograniczyła ten wpis tylko do recenzji nowej płyty, byłby on bardzo niepełny. To jest znacznie dłuższa historia...
Z muzyką Edyty Bartosiewicz pierwszy raz świadomie zetknęłam się mając 11 lat. Był 2003 rok, ominęła mnie już gorączka związana z premierą Niewinności i zapowiedziami nowej płyty, o Edycie nie wiedziałam nic poza tym, że istnieje i że napisała przebój Jenny, chociaż właściwie też nie do końca wiedziałam jak brzmi. Zupełnie przypadkiem, przeglądając kasety (tak, to jeszcze były kasety!) natrafiłam na album "Dziecko" (1997 r.). Włączyłam i zachwyciłam się głosem Edyty. Dokładnie tego wtedy szukałam. Kaseta zamieszkała na stałe w moim walkmanie, nigdy nie zapomnę jak słuchałam w kółko Boogie, czyli zemsta słodka jest, a później Wśród pachnących magnolii. Dlaczego akurat te dwie piosenki? Dzisiaj trudno mi powiedzieć, na "Dziecku" nie ma ani jednego złego numeru i mogłam wybrać cokolwiek, ale potrzebowałam czasu, żeby to zrozumieć i docenić choćby takie perełki jak Moja ulubiona pora roku, czy moje dużo późniejsze odkrycie Coś zmieniło się.
Zachęcona brzmieniem "Dziecka" zaczęłam szukać pozostałych kaset, a potem płyt Edyty. Już "Sen" przyniósł pierwsze zaskoczenia, bo to znacznie bardziej rockowa Edyta niż na "Dziecku", a nigdy nie zapomnę swojego prawdziwego szoku, kiedy w moim odtwarzaczu zabrzmiały pierwsze dźwięki "Suszy" z płyty "Szok'n'Show". O tak, tytuł płyty idealnie obrazuje moją reakcję. Mocne gitary dla mnie - nastoletniej fanki balladowej Edyty, były tak dużym zaskoczeniem, że aż... zakochałam się w nich.
Przez te 10 lat moje pojmowanie muzyki Edyty bardzo się zmieniało, przede wszystkim rozumiałam ją coraz bardziej, dostrzegałam nowe elementy. Dziś płytowym numerem jeden pozostaje "Dziecko". Wielokrotnie zastanawiałam się, czy nie zachwycam się tą płytą jedynie z sentymentu, w końcu dorastałam z nią, ale nie... to jest świetna muzyka, pozornie proste piosenki, teksty, które tyle mnie nauczyły. "Dziecko" ma niepowtarzalny kameralny nastrój, który sprawia, że zawsze mam wrażenie, jakby ta płyta była nagrana specjalnie dla mnie.
Od jakiegoś czasu na równi z "Dzieckiem", zapewne inaczej niż większość fanów Edyty, stawiam "Szok'n'Show" (1995 r.). Śmieję się często, że to najbardziej "psychodeliczna" płyta Edyty, zarówno w warstwie tekstowej, jak i muzycznej (Na nic gniew). Zawsze wyczuwałam tu dużo niedopowiedzeń, dźwięków działających na wyobraźnię (Spóźniony, Czas przypływu), przeplatanych z czystym szaleństwem, jak np. hitowy fantastyczny Szał! Całą tę podróż przez zaskakujące harmonie i słowa, kończy niedościgniona w swej prostocie, moja ukochana ballada Ostatni.
Tuż obok opisanych wyżej dwóch płyt nie może zabraknąć "Wodospadów" (1998 r.). Jeśli mogłabym jakoś krótko określić ten album, powiedziałabym, że to NAJMĄDRZEJSZA płyta Edyty. Ukazała się zaledwie rok po "Dziecku" i muzycznie jest jego kontynuacją, ale tekstowo - nie ma sobie równych (Mandarynka). Trudno mi nawet wybrać kilka ulubionych piosenek. Każdy tekst stał się dla mnie w jakiś sposób ważny. Odpowiadał różnym momentom życia (Sam na sam). Ta płyta potrafi sprowadzić mnie na ziemię, upraszcza to, co sama komplikuję. "Wodospady" są dla mnie dla mnie czymś więcej niż muzyką, zbiorem piosenek... (Warto wybaczać).
Myślę, że zupełnie niesłusznie trochę niedoceniana jest pierwsza płyta Edyty, cała po angielsku - "Love" (1992 r.). Owszem, to kompletnie inne brzmienie, jeszcze osadzone jakby w latach 80-tych, ale to także ma swój urok (Have to carry on). Urzeka mnie lekkość z jaką śpiewa Edyta, bluesowe zacięcie, do którego mam wrażenie, że troszkę dziś powraca. Ta płyta pozwala zrozumieć jak kształtował się styl Edyty, jakie miała inspiracje. Warto posłuchać, chociaż muszę przyznać, że długo się przekonywałam do "Love" (Blues for you)
Płytą, która najmniej do mnie trafia jest "Sen" (1994 r.), chociaż przyniósł Edycie największy rozgłos. Jednak są dni, kiedy mam ochotę i na taką Edytę, bo wiele jest tu piosenek, które uwielbiam. Właściwie "Sen" to w dużej mierze hity, których nie da się nie znać i nie kochać, niemal legendarne kawałki. Kto nie zna Tatuażu, czy tytułowego Snu? Do tego na "Śnie" znalazła się, moim zdaniem, najbardziej humorystyczna piosenka Edyty - Żart w ZOO, a także jedna z najbardziej wzruszających, jakie kiedykolwiek napisała - Zanim coś. Właściwie, jakby przyjrzeć się wszystkim piosenkom z tej płyty, nie ma tu numeru, którego bym nie lubiła. Jedyne co zawsze spycha "Sen" na koniec mojego rankingu, to bardzo surowe brzmienie, dla mnie może odrobinę zbyt surowe.
Te wszystkie płyty, a także przepiękny Mistrz, który ukazał się jeszcze na składankowej płycie "Dziś są moje urodziny" w 1999 r. towarzyszyły mi przez 10 lat. Jasne, można dłużej, ale jak pomyślę ile w moim życiu przez ten czas się zmieniło, a Edyta nadal trwa w moich odtwarzaczach, to jednak spore osiągnięcie. Nikogo nie słucham tak długo. Mój gust muzyczny ewoluował, nie zmienił się może bardzo, ale myślę, że się rozwinęłam, a muzyka Edyty jakby rozwijała się razem ze mną.
Nie muszę słuchać Edyty codziennie, ale w trudnych chwilach zawsze sięgam po jej muzykę. To ona jest najlepszym lekarstwem. Kiedy wszystkie płyty wyłączam w połowie, nic nie pomaga, wiadomo, że Edyta pomoże.
Wiele lat temu, prawdopodobnie w swoim pierwszych pamiętnikach w czasach podstawówki, zapisałam, że moim marzeniem jest pójść na koncert Edyty Bartosiewicz. Wtedy wydawało mi się to nierealne. Edyty nie było, zapadła się pod ziemię. Pojawiła się na chwilę w duecie z Krawczykiem, "Trudno tak" cieszyło, bo było, choć tak naprawdę nigdy nie zachwyciło. W nową płytę długo wierzyłam, na początku byłam dzielnym obrońcą teorii, że ta płyta musi się ukazać, ale po pewnym czasie przyszedł moment zwątpienia w to, że spełnią się jeszcze kiedyś moje marzenia. Każde pojawienie się Edyty choćby na jakiś jeden drobny występ sprawiało, że niemal płakałam ze szczęścia i cały czas zastanawiałam się, dlaczego nie chce wrócić na scenę. Pierwszy duży koncert na Orange Warsaw Festival, to była z jednej strony fantastyczna wiadomość, ale z drugiej... pierwszy raz zaczęłam się bać, że Edyta stała się w mojej głowie takim ideałem, legendą, co jeśli ten koncert to wszystko zburzy? Nie poszłam, przestraszyłam się, poza tym wiedziałam, że taki tłum nie pozwoli mi na spokojne przeżywanie koncertu. Czekałam długo, czekałam aż Edyta się rozśpiewa, aż ja się uspokoję i będę w stanie stanąć pod sceną i nie przepłakać całego koncertu. W czerwcu tego roku, w Chorzowie nareszcie spełniłam swoje największe od 10 lat marzenie - byłam na koncercie Edyty Bartosiewicz. Nie da się opisać, co czułam, kiedy weszła na scenę. Nie wierzyłam własnym oczom. Szybko zniknął też stres, że będę idealizować wszystko co robi, przymykać oko na fałsze itp. Nie musiałam tego robić. Koncert był na najwyższym poziomie, Edyta rządziła sceną i świetnie panowała nad głosem. Szczególnie utkwił mi w pamięci "Blues for you", wtedy zobaczyłam w Edycie artystkę, którą dziś, gdybym nie znała jej wcześniej, pokochałabym równie mocno. Ogromnym przeżyciem było też stanie wśród tłumu ludzi, którzy razem z Edytą śpiewali od początku do końca Tatuaż, czy Urodziny. Wiedziałam, że ma dużo fanów, ale chyba nie zdawałam sobie sprawy z tego, że aż tyle! Po tym koncercie czułam się spełniona, zaczęłam też nawet wierzyć, że płyta wreszcie się ukaże. Pojawił się pierwszy singiel, Rozbitkowie tak miło kołysali w "wodospadowym" stylu, wiedziałam, że to musi być dobra płyta. Jednak zapowiedzi płyty i singiel już były w 2002 r., więc prawdziwą pewność co do płyty tak naprawdę poczułam dopiero wtedy, kiedy ją... zamówiłam, a kilka tygodni później przyszła wiadomość, że przyszła, jest, czeka na mnie, zaraz będzie można jej słuchać.
Nie zawiodłam się. "Renovatio" (2013 r.) jest piękną płytą. Trudno ją porównywać do pozostałych. To już trochę inna Edyta, ale wcale nie gorsza. Niewątpliwie jest to najbardziej zróżnicowany album. Wydawało się, że dostaniemy kontynuację "Wodospadów", tymczasem wcale nie, słychać też wpływy jeszcze wcześniejszych płyt i zupełnie nowe inspiracje. Nie zgadzam się z pojawiającymi się tu i ówdzie opiniami, że Edyta się nie rozwinęła muzycznie. Już od pierwszej piosenki słychać nowe pomysły. "Pętla" czaruje klimatem, przewrotną harmonią i charakterystycznie pulsującym dźwiękiem klawiszy. Dalej dostajemy utwór tytułowy, świetną rockową kompozycję. Ten dobry początek zburzyło trochę "Italiano", chociaż zmusiłam się już do kilku przesłuchań, nadal nie rozumiem co Edyta chciała przekazać tą piosenką. Nie uważam, że powinna cały czas śpiewać jak w latach 90-tych, ale myślę, że stać stać ją na coś nowoczesnego, ale bardziej oryginalnego. Na szczęście to tylko jeden utwór i może jeszcze kiedyś się do niego przekonam, kto wie. Mimo że uwielbiam Edytę w balladach, zdecydowanie za najlepszy utwór na "Renovatio" uznaję "Ryszarda". Zachwyciła mnie ilość muzycznych pomysłów zawarta w jednej piosence, do tego piękny tekst i mamy prawdziwą perełkę. Podobnie odbieram kończącą płytę, odrobinę bluesową balladę "Tam dokąd zmierzasz". To dwie piosenki, które nie mają sobie równych nawet na poprzednich płytach Edyty. Świetne pomysły, teksty, splatają się tutaj z doskonale użytym głosem. Cieszę się, że Edyta tak świadomie korzysta ze swojego głosu, na tej płycie nie ma przypadkowych nut. Jest jak zawsze - w każdej piosence można znaleźć coś pięknego. Tak oto spełniło się kolejne marzenie - jest płyta!
Do pełni szczęścia brakowało mi jeszcze spotkania z Edytą. To też się udało, kilka dni temu, nareszcie po 10 latach zamieniłam z nią kilka słów. Dwie godziny stania w kolejce fanów, to było naprawdę nic w kontekście tych wszystkich lat. Dziękuję za to spełnienie marzeń!
Mam nadzieję, że Edyta dalej będzie pisać kolejne piosenki, realizować swoje pomysły, koncertować. Trzymam kciuki, żeby pozostała sobą i nie starała się za wszelką cenę zadowolić mas. Nie ma w Polsce drugiej takiej artystki i chciałabym, żeby tak zostało. Dobrze, że wróciłaś, Edyto! :)
P.S. Piosenki, do których są linki, to te które akurat znalazłam w sieci, nie zawsze moje ulubione, ale mam nadzieję, że i tak zachęcą do posłuchania płyt Edyty w całości!
Nie ma drugiej artystki, której muzyka towarzyszyłaby mi od tak dawna. Nie ma drugiej, na którą czekałabym tak, jak na Edytę Bartosiewicz. Minęło 10 lat i spełniły się moje marzenia. Jednak gdybym ograniczyła ten wpis tylko do recenzji nowej płyty, byłby on bardzo niepełny. To jest znacznie dłuższa historia...
Z muzyką Edyty Bartosiewicz pierwszy raz świadomie zetknęłam się mając 11 lat. Był 2003 rok, ominęła mnie już gorączka związana z premierą Niewinności i zapowiedziami nowej płyty, o Edycie nie wiedziałam nic poza tym, że istnieje i że napisała przebój Jenny, chociaż właściwie też nie do końca wiedziałam jak brzmi. Zupełnie przypadkiem, przeglądając kasety (tak, to jeszcze były kasety!) natrafiłam na album "Dziecko" (1997 r.). Włączyłam i zachwyciłam się głosem Edyty. Dokładnie tego wtedy szukałam. Kaseta zamieszkała na stałe w moim walkmanie, nigdy nie zapomnę jak słuchałam w kółko Boogie, czyli zemsta słodka jest, a później Wśród pachnących magnolii. Dlaczego akurat te dwie piosenki? Dzisiaj trudno mi powiedzieć, na "Dziecku" nie ma ani jednego złego numeru i mogłam wybrać cokolwiek, ale potrzebowałam czasu, żeby to zrozumieć i docenić choćby takie perełki jak Moja ulubiona pora roku, czy moje dużo późniejsze odkrycie Coś zmieniło się.
Zachęcona brzmieniem "Dziecka" zaczęłam szukać pozostałych kaset, a potem płyt Edyty. Już "Sen" przyniósł pierwsze zaskoczenia, bo to znacznie bardziej rockowa Edyta niż na "Dziecku", a nigdy nie zapomnę swojego prawdziwego szoku, kiedy w moim odtwarzaczu zabrzmiały pierwsze dźwięki "Suszy" z płyty "Szok'n'Show". O tak, tytuł płyty idealnie obrazuje moją reakcję. Mocne gitary dla mnie - nastoletniej fanki balladowej Edyty, były tak dużym zaskoczeniem, że aż... zakochałam się w nich.
Przez te 10 lat moje pojmowanie muzyki Edyty bardzo się zmieniało, przede wszystkim rozumiałam ją coraz bardziej, dostrzegałam nowe elementy. Dziś płytowym numerem jeden pozostaje "Dziecko". Wielokrotnie zastanawiałam się, czy nie zachwycam się tą płytą jedynie z sentymentu, w końcu dorastałam z nią, ale nie... to jest świetna muzyka, pozornie proste piosenki, teksty, które tyle mnie nauczyły. "Dziecko" ma niepowtarzalny kameralny nastrój, który sprawia, że zawsze mam wrażenie, jakby ta płyta była nagrana specjalnie dla mnie.
Od jakiegoś czasu na równi z "Dzieckiem", zapewne inaczej niż większość fanów Edyty, stawiam "Szok'n'Show" (1995 r.). Śmieję się często, że to najbardziej "psychodeliczna" płyta Edyty, zarówno w warstwie tekstowej, jak i muzycznej (Na nic gniew). Zawsze wyczuwałam tu dużo niedopowiedzeń, dźwięków działających na wyobraźnię (Spóźniony, Czas przypływu), przeplatanych z czystym szaleństwem, jak np. hitowy fantastyczny Szał! Całą tę podróż przez zaskakujące harmonie i słowa, kończy niedościgniona w swej prostocie, moja ukochana ballada Ostatni.
Tuż obok opisanych wyżej dwóch płyt nie może zabraknąć "Wodospadów" (1998 r.). Jeśli mogłabym jakoś krótko określić ten album, powiedziałabym, że to NAJMĄDRZEJSZA płyta Edyty. Ukazała się zaledwie rok po "Dziecku" i muzycznie jest jego kontynuacją, ale tekstowo - nie ma sobie równych (Mandarynka). Trudno mi nawet wybrać kilka ulubionych piosenek. Każdy tekst stał się dla mnie w jakiś sposób ważny. Odpowiadał różnym momentom życia (Sam na sam). Ta płyta potrafi sprowadzić mnie na ziemię, upraszcza to, co sama komplikuję. "Wodospady" są dla mnie dla mnie czymś więcej niż muzyką, zbiorem piosenek... (Warto wybaczać).
Myślę, że zupełnie niesłusznie trochę niedoceniana jest pierwsza płyta Edyty, cała po angielsku - "Love" (1992 r.). Owszem, to kompletnie inne brzmienie, jeszcze osadzone jakby w latach 80-tych, ale to także ma swój urok (Have to carry on). Urzeka mnie lekkość z jaką śpiewa Edyta, bluesowe zacięcie, do którego mam wrażenie, że troszkę dziś powraca. Ta płyta pozwala zrozumieć jak kształtował się styl Edyty, jakie miała inspiracje. Warto posłuchać, chociaż muszę przyznać, że długo się przekonywałam do "Love" (Blues for you)
Płytą, która najmniej do mnie trafia jest "Sen" (1994 r.), chociaż przyniósł Edycie największy rozgłos. Jednak są dni, kiedy mam ochotę i na taką Edytę, bo wiele jest tu piosenek, które uwielbiam. Właściwie "Sen" to w dużej mierze hity, których nie da się nie znać i nie kochać, niemal legendarne kawałki. Kto nie zna Tatuażu, czy tytułowego Snu? Do tego na "Śnie" znalazła się, moim zdaniem, najbardziej humorystyczna piosenka Edyty - Żart w ZOO, a także jedna z najbardziej wzruszających, jakie kiedykolwiek napisała - Zanim coś. Właściwie, jakby przyjrzeć się wszystkim piosenkom z tej płyty, nie ma tu numeru, którego bym nie lubiła. Jedyne co zawsze spycha "Sen" na koniec mojego rankingu, to bardzo surowe brzmienie, dla mnie może odrobinę zbyt surowe.
Te wszystkie płyty, a także przepiękny Mistrz, który ukazał się jeszcze na składankowej płycie "Dziś są moje urodziny" w 1999 r. towarzyszyły mi przez 10 lat. Jasne, można dłużej, ale jak pomyślę ile w moim życiu przez ten czas się zmieniło, a Edyta nadal trwa w moich odtwarzaczach, to jednak spore osiągnięcie. Nikogo nie słucham tak długo. Mój gust muzyczny ewoluował, nie zmienił się może bardzo, ale myślę, że się rozwinęłam, a muzyka Edyty jakby rozwijała się razem ze mną.
Nie muszę słuchać Edyty codziennie, ale w trudnych chwilach zawsze sięgam po jej muzykę. To ona jest najlepszym lekarstwem. Kiedy wszystkie płyty wyłączam w połowie, nic nie pomaga, wiadomo, że Edyta pomoże.
Wiele lat temu, prawdopodobnie w swoim pierwszych pamiętnikach w czasach podstawówki, zapisałam, że moim marzeniem jest pójść na koncert Edyty Bartosiewicz. Wtedy wydawało mi się to nierealne. Edyty nie było, zapadła się pod ziemię. Pojawiła się na chwilę w duecie z Krawczykiem, "Trudno tak" cieszyło, bo było, choć tak naprawdę nigdy nie zachwyciło. W nową płytę długo wierzyłam, na początku byłam dzielnym obrońcą teorii, że ta płyta musi się ukazać, ale po pewnym czasie przyszedł moment zwątpienia w to, że spełnią się jeszcze kiedyś moje marzenia. Każde pojawienie się Edyty choćby na jakiś jeden drobny występ sprawiało, że niemal płakałam ze szczęścia i cały czas zastanawiałam się, dlaczego nie chce wrócić na scenę. Pierwszy duży koncert na Orange Warsaw Festival, to była z jednej strony fantastyczna wiadomość, ale z drugiej... pierwszy raz zaczęłam się bać, że Edyta stała się w mojej głowie takim ideałem, legendą, co jeśli ten koncert to wszystko zburzy? Nie poszłam, przestraszyłam się, poza tym wiedziałam, że taki tłum nie pozwoli mi na spokojne przeżywanie koncertu. Czekałam długo, czekałam aż Edyta się rozśpiewa, aż ja się uspokoję i będę w stanie stanąć pod sceną i nie przepłakać całego koncertu. W czerwcu tego roku, w Chorzowie nareszcie spełniłam swoje największe od 10 lat marzenie - byłam na koncercie Edyty Bartosiewicz. Nie da się opisać, co czułam, kiedy weszła na scenę. Nie wierzyłam własnym oczom. Szybko zniknął też stres, że będę idealizować wszystko co robi, przymykać oko na fałsze itp. Nie musiałam tego robić. Koncert był na najwyższym poziomie, Edyta rządziła sceną i świetnie panowała nad głosem. Szczególnie utkwił mi w pamięci "Blues for you", wtedy zobaczyłam w Edycie artystkę, którą dziś, gdybym nie znała jej wcześniej, pokochałabym równie mocno. Ogromnym przeżyciem było też stanie wśród tłumu ludzi, którzy razem z Edytą śpiewali od początku do końca Tatuaż, czy Urodziny. Wiedziałam, że ma dużo fanów, ale chyba nie zdawałam sobie sprawy z tego, że aż tyle! Po tym koncercie czułam się spełniona, zaczęłam też nawet wierzyć, że płyta wreszcie się ukaże. Pojawił się pierwszy singiel, Rozbitkowie tak miło kołysali w "wodospadowym" stylu, wiedziałam, że to musi być dobra płyta. Jednak zapowiedzi płyty i singiel już były w 2002 r., więc prawdziwą pewność co do płyty tak naprawdę poczułam dopiero wtedy, kiedy ją... zamówiłam, a kilka tygodni później przyszła wiadomość, że przyszła, jest, czeka na mnie, zaraz będzie można jej słuchać.
Nie zawiodłam się. "Renovatio" (2013 r.) jest piękną płytą. Trudno ją porównywać do pozostałych. To już trochę inna Edyta, ale wcale nie gorsza. Niewątpliwie jest to najbardziej zróżnicowany album. Wydawało się, że dostaniemy kontynuację "Wodospadów", tymczasem wcale nie, słychać też wpływy jeszcze wcześniejszych płyt i zupełnie nowe inspiracje. Nie zgadzam się z pojawiającymi się tu i ówdzie opiniami, że Edyta się nie rozwinęła muzycznie. Już od pierwszej piosenki słychać nowe pomysły. "Pętla" czaruje klimatem, przewrotną harmonią i charakterystycznie pulsującym dźwiękiem klawiszy. Dalej dostajemy utwór tytułowy, świetną rockową kompozycję. Ten dobry początek zburzyło trochę "Italiano", chociaż zmusiłam się już do kilku przesłuchań, nadal nie rozumiem co Edyta chciała przekazać tą piosenką. Nie uważam, że powinna cały czas śpiewać jak w latach 90-tych, ale myślę, że stać stać ją na coś nowoczesnego, ale bardziej oryginalnego. Na szczęście to tylko jeden utwór i może jeszcze kiedyś się do niego przekonam, kto wie. Mimo że uwielbiam Edytę w balladach, zdecydowanie za najlepszy utwór na "Renovatio" uznaję "Ryszarda". Zachwyciła mnie ilość muzycznych pomysłów zawarta w jednej piosence, do tego piękny tekst i mamy prawdziwą perełkę. Podobnie odbieram kończącą płytę, odrobinę bluesową balladę "Tam dokąd zmierzasz". To dwie piosenki, które nie mają sobie równych nawet na poprzednich płytach Edyty. Świetne pomysły, teksty, splatają się tutaj z doskonale użytym głosem. Cieszę się, że Edyta tak świadomie korzysta ze swojego głosu, na tej płycie nie ma przypadkowych nut. Jest jak zawsze - w każdej piosence można znaleźć coś pięknego. Tak oto spełniło się kolejne marzenie - jest płyta!
Do pełni szczęścia brakowało mi jeszcze spotkania z Edytą. To też się udało, kilka dni temu, nareszcie po 10 latach zamieniłam z nią kilka słów. Dwie godziny stania w kolejce fanów, to było naprawdę nic w kontekście tych wszystkich lat. Dziękuję za to spełnienie marzeń!
Mam nadzieję, że Edyta dalej będzie pisać kolejne piosenki, realizować swoje pomysły, koncertować. Trzymam kciuki, żeby pozostała sobą i nie starała się za wszelką cenę zadowolić mas. Nie ma w Polsce drugiej takiej artystki i chciałabym, żeby tak zostało. Dobrze, że wróciłaś, Edyto! :)
P.S. Piosenki, do których są linki, to te które akurat znalazłam w sieci, nie zawsze moje ulubione, ale mam nadzieję, że i tak zachęcą do posłuchania płyt Edyty w całości!
Widzę, ze nasza przygoda z Edytą rozpoczęła się idealnie w tym samym momencie;)
OdpowiedzUsuń