Domowe Melodie w katowickim Kinie Rialto

Musiało minąć kilka lat, ale wreszcie się udało - dostałam się na koncert Domowych Melodii! Nie żałuję ani trochę, to była prawdziwa dawka pozytywnej energii, a po koncercie policzki bolały mnie od uśmiechania się.

Pamiętam jak jeszcze przed ukazaniem się ich pierwszej płyty, trafiłam na youtube na "Północ", czy "Zbyszka", którym zachwyciłam się szczególnie. Z radością obserwowałam jak z dnia na dzień robią się coraz bardziej popularni, potem przyszedł czas na trasy koncertowe, bilety znikające w 5 minut i zupełne domowomelodiowe szaleństwo. Pomyślałam, że są absolutnym fenomenem, bo zdobyli popularność tak naprawdę kilkoma klimatycznymi, żartobliwymi  (nagranymi w pokoju, bez studia nagraniowego) piosenkami wrzuconymi na youtube. Wiem - nie oni pierwsi, dużo gwiazd swoje kariery zaczynało od zamieszczenia piosenki na tym czy innym portalu, ale Domowe Melodie są zupełnie niekomercyjne i twardo trzymają się obranej drogi - płyty nagrywają całkiem sami, ozdabiają je pięknymi, niemal ręcznie robionymi okładkami, nie potrzebują producentów, wielkich sklepów płytowych, a i tak są rozchwytywani. 

Koncert w katowickim Kinie Rialto był idealnym dopełnieniem tego wizerunku. Trudno powiedzieć, że mnie zaskoczył - na ich płytach nie ma żadnych specjalnych studyjnych sztuczek, więc w pewnym sensie są to takie nagrania koncertowe, tyle że bez publiczności. To co zdecydowanie odróżnia koncert od płyty, to klimat, atmosfera, jeszcze większa swoboda muzyków na scenie.

Czuję, że pisząc o koncercie Domowych Melodii powinnam zdecydowanie oddzielić od siebie warstwę muzyczną i... tekstowo-przekazową. Właściwie nie wiem od której zacząć, może jednak od muzycznej. Jest to jednocześnie ich słaba i mocna strona. Piszą piosenki genialne w swojej prostocie, melodie, które zapadają w ucho każdemu. To muzyka cudownie łagodna, tworzona z ogromnym wyczuciem, po prostu ładna. Na koncercie udowodnili, że fantastycznie potrafią się bawić swoimi instrumentami (tu szczególne brawa dla rewelacyjnego kontrabasisty i okazało się też, że wokalisty - Staszka Czyżewskiego), że muzyka nie stawia im żadnych barier. Justyna Chowaniak, choć nie ma wielkiego głosu, zaśpiewała wszystko idealnie czysto, bez problemu zrozumiałam każde jej słowo (a naprawdę nie znam wszystkich tekstów na pamięć), a co najważniejsze - uwierzyłam w każde jej słowo. Potrafi zmieniać się z piosenki na piosenkę, by tylko dana opowieść zabrzmiała jak najbardziej autentycznie. Najmniejsze szanse popisania się na wczorajszym koncercie miał Kuba Dykiert, chociaż jego wokalne solo w "Kołtunie", czy spontaniczne solo na gitarze wyszły naprawdę świetnie. To wszystko składa się na bardzo dobry obraz warstwy muzycznej w ich twórczości, jednak zastanawiam się, czy nie byłoby ich stać na więcej... nie mam nic przeciwko prostocie w muzyce, ona też jest potrzebna, ale słuchając ich, czuję, że mam do czynienia ze zdolnymi i wrażliwymi muzykami, którzy mogliby stworzyć coś trudniejszego, może mniej oczywistego muzycznie. Chciałabym, że zaczęli trochę więcej poszukiwać. Niewykluczone, że na to zostawiają sobie szansę w innych projektach, a dla Domowych Melodii rezerwują brzmienie miłe i ładne, które właściwie jest odpowiednie dla każdego. Samej trudno mi ocenić, czy to dobrze, czy źle. 

Niewątpliwie nie dla każdego jest to, co przekazują w warstwie pozamuzycznej. A nawet jeśli uznamy, że jest dla każdego, to i tak jest ciekawe, ambitne i zasługuje na najwięcej uwagi. Po pierwszej płycie nie doceniłam w pełni Justyny Chowaniak jako autorki tekstów, chyba dopiero ten ich najnowszy 2-płytowy album uświadomił mi, że to nie tylko zgrabnie ułożone, humorystyczne opowiastki i doskonale zestawione brzmieniowo słowa, ale coś więcej... nie waham się użyć określenia, że poezja. Koncertowe wersje m.in. "Tu i teraz", "Wschodu", czy genialnego "Wilkiem" pokazują jak wiele Justyna ma do przekazania, potrafi ubrać emocje i uczucia w piękne słowa i przekazać to wszystko z ogromną mocą. Zresztą nawet żartobliwa "Grażka", czy "Techno" to także trafne opisy różnych zjawisk, rzeczywistość w krzywym zwierciadle. Koncertowe interpretacje potęgują to wszystko co słyszę na płytach. Wczoraj także bardzo wyraźnie poczułam, że to, co robią Domowe Melodie, to pewna kontynuacja myśli chociażby Kabaretu Starszych Panów. Nie zamierzam tu na siłę doszukiwać się inspiracji i powiązań, czy przypadkiem porównywać co jest lepsze, a co gorsze - chodzi mi tylko o podejście do tekstu, poruszanych tematów, sposobu przekazania tego, co ważne. W rozkrzyczanym świecie, gdzie tzw. "teksty z przekazem" często podawane są słuchaczowi mało subtelnie i bez polotu, gdzie śpiewa się najczęściej o miłości nieszczęśliwej, a emocje łączą się z osobistymi dramatami, Domowe Melodie wydają się "światełkiem w tunelu". Ci, którzy czytają moje wpisy wiedzą, że uwielbiam muzykę, w której jest dużo smutku, czasem pesymizmu, ale jednak zawsze potrzebne jest jakieś światło. Poza tym nawet najtrudniejszy temat można poruszyć lekko, żartobliwie, poetycko, a przynajmniej tak kiedyś się robiło, cieszę się, że Justyna Chowaniak pisząc swoje teksty wraca do tego.

Dałam się ponieść ich historiom, śmiałam się ("Buła" na bis, to było mistrzostwo!), czułam jak otula mnie ciepło ich muzyki. Cieszyłam się z tego jak łączą kompletny minimalizm i ciszę, z szaleństwem, ogromną ilością energii i optymizmem. Wszystko to mogłam odczuć też dlatego, że koncert był bardzo dobrze przygotowany od pierwszej do ostatniej minuty. Nie zawiodło nagłośnienie, a klimat wraz z muzyką robiło także światło. Wyszłam... ukojona - o tak, to chyba najlepsze określenie. 

Drogie Domowe Melodie, szukajcie dalej piękna - nie życzę Wam, żebyście się nie zmieniali, zmieniajcie się, poszukujcie, ale pozostańcie sobą, nie zatraćcie swojej wrażliwości i radości z tego co robicie!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Historia jednej płyty odc. 1 - Sade "Promise"

Podróż w świat ciemnych emocji [„Tango” Yasmin Levy w NOSPR]

Edyta Bartosiewicz