Jak opowiadać o muzyce, czyli moje inspiracje dziennikarskie

Pora na kolejny wpis z okazji 5-lecia bloga!
Poprzednio pisałam o moich muzycznych początkach, a opowieść zakończyłam mniej więcej w czasach końca szkoły podstawowej. Był to moment, w którym na kształtowanie się mojego gustu muzycznego, oprócz rodziców, zaczęli wpływać inni ludzie. Odkryłam także, że nie bez znaczenia jest to, jak o muzyce się pisze i mówi.


To co na papierze...

W 2003 r. ukazywał się magazyn muzyczny Muza - niezwykły miesięcznik, w którym świetni dziennikarze pisali o najróżniejszych gatunkach muzyki. Pochłaniałam wszystkie publikowane tam artykuły i recenzje. To był pierwszy moment, kiedy zapoznałam się z profesjonalnym, pełnym pasji pisaniem o muzyce, a 8 (zaledwie) numerów tej gazety do dzisiaj jest dla mnie wzorem i ogromną inspiracją. Co jakiś czas wracam do czytania jej i z rozbawieniem odkrywam, że wiele płyt wysoko tam ocenianych, w kolejnych latach znalazło się na mojej półce! To dziennikarze Muzy utrwalali moją fascynację Leszkiem Możdżerem, Björk i innymi artystami. Nie ma i nie było drugiego magazynu muzycznego prezentującego tak szerokie spojrzenie na muzykę. W Muzie, w jednym numerze, było miejsce na artykuły o rapie i o muzyce klasycznej, a pomiędzy nimi jazz, muzyka elektroniczna. Każdy mógł znaleźć tam coś dla siebie, a co najważniejsze - każda najdrobniejsza notatka pisana była fantastycznym językiem, każdy artykuł był rzeczowy i wnikliwy. Na deser zostawiałam sobie felietony, zawsze dowcipne, trafne, pisane z ogromnym polotem. Szkoda, że Muza ukazywała się tylko przez kilka miesięcy, myślę, że miała stałych czytelników, ale widocznie za mało...


To co w radiu... 

Ważnym momentem w moim muzycznym rozwoju, był czas na fascynacji listami przebojów! Dziś nie do końca rozumiem co w nich widziałam, ale może potrzebne mi były emocje związane z tą "rywalizacją", kibicowałam swoim ulubionym wykonawcom i denerwowałam się, jeśli nie byli na szczycie. Szybko jednak znudziły mi się wszystkie bardzo komercyjne listy przebojów, wtedy - za namową Taty - trafiłam na Listę Przebojów Trójki i wciągnęłam się w nią na kilka lat. W 2004 r. pojawiało się tam wiele naprawdę dobrych piosenek, a pisząc to, z rozrzewnieniem przeglądam archiwum LP3. Prawie wszystkie te melodie gdzieś grają mi w głowie, wiele z nich lubiłam, na niektóre się wkurzałam, ale zdecydowanie było mi wtedy to potrzebne.
Lista Przebojów Trójki stała się nieodłącznym elementem każdego mojego piątkowego wieczoru, wystarczyło, że usłyszałam na początku charakterystyczny "jingiel" i już przejęta zaczynałam śledzić wszystkie spadki, awanse i nowości! Lista sprawiła, że w ogóle dużo zaczęłam słuchać Trójki - prostą drogą trafiłam na Markomanię Marka Niedźwieckiego. To dzięki niemu odkryłam Michaela Bublé, Dianę Krall, Feist, Mikromusic... dużo można by wymieniać wykonawców. Bardzo odpowiadał mi ten smooth jazzowy klimat audycji Niedźwieckiego, no i oczywiście jego fantastyczny radiowy, aksamitny głos. Podobało mi się jak opowiada o muzyce, imponował mi swoją wiedzą. Oczywiście jak to zwykle bywa w okresie dorastania i wszelkiego "kształtowania się", po jakimś czasie poczułam, że już coraz mniej w tych audycjach mnie zaskakuje, że potrzebuję czegoś więcej... i tak dotarłam do trójkowych audycji Marcina Kydryńskiego.

Nie pamiętam, czy na przełomie 2004 i 2005 roku niedzielne audycje Marcina Kydryńskiego już nazywane były Siestą, ale z pewnością ich brzmienie w tamtym czasie było trochę inne niż dziś. Zachwyciłam się tym, jak Kydryński potrafi łączyć ze sobą poszczególne utwory/piosenki, jak buduje napięcie, niezwykły klimat. Wtedy w Sieście bardzo dużo było brzmień około-jazzowych, znacznie mniej world music, te niedzielne audycje tylko trochę różniły się nastrojem od środowego "Około Północy" - którego posłuchałam zaledwie kilka razy w życiu, z powodu bardzo później pory emisji, a żałuję, bo to była zawsze dawka świetnego jazzu! Kydryński w Sieście zapoznał mnie z jazzem skandynawskim (Tord Gustavsen, Jan Garbarek, Cæcile Norby), jeszcze bardziej z muzyką brazylijską (Chico Buarque, Caetano Veloso i wieeele innych), pieśniami ladino (Yasmin Levy), przekonał do Stinga, aż wreszcie przyszła pora na muzykę afrykańską. Miałam z nią na początku spory problem, była dla mnie wtedy zupełnie obca, ale i do niej z czasem się przekonałam. Zachwyciłam się Richardem Boną, chociaż zdecydowanie mocniej wpłynęło na mnie brzmienie afryki północnej - Dhafer Youssef, Souad Massi. Jednak najważniejszą muzyką, którą odkryłam dzięki Kydryńskiemu (kilka lat później) okazało się fado. To on pokazał mi Marizę, Camané, Anę Sofię Varelę, Katię Guerreiro, Carlosa do Carmo i wielu, wielu innych współczesnych wykonawców, jak również tych dawnych - wielką Amálię Rodrigues i Alfredo Marceneiro. Do dziś mam także duży sentyment do brzmień z Cabo Verde, nie ma nic lepszego na rozświetlenie ponurego dnia, niż pierwsze płyty Lury, Sary Tavares, czy Mayry Andrade. Dzięki Sieście odnalazłam kierunek muzyczny, który w dużej mierze towarzyszy mi do teraz i jest to jedyna audycja radiowa, której nadal słucham - to już 10 lat! Z czasem rozszerzyłam swoje zainteresowanie niektórymi "rejonami muzycznymi" proponowanymi przez Kydryńskiego, nie wszystko z tego co dziś prezentuje w pełni mi odpowiada, ale to przecież dzięki Sieście wiele się zaczęło i dobrze wracać do tych audycji.

Oprócz Siesty, która jest ze mną zdecydowanie najdłużej, w międzyczasie pojawiały się też inne audycje, które miały na mnie wpływ, a może raczej dziennikarze, którzy zainspirowali mnie do tego, by zacząć pisać. Śledziłam trójkowe audycje Pawła Sztompke, jego głos i sposób opowiadania o muzyce robił na mnie duże wrażenie. Z ogromną przyjemnością zawsze słucham też... Piotra Stelmacha, chociaż muzyka, którą prezentuje rzadko mnie porusza, to podziwiam w jak emocjonalny sposób potrafi mówić o każdym wykonawcy/utworze. Stelmach uświadomił mi, że niezwykle osobistą, szczerą opowieścią, można mocno wpłynąć na odbiorcę, sprawić, że się zainteresuje, a nawet zmieni swoje podejście do danej muzyki. Jego audycje, na które trafiam od czasu do czasu, przypominają mi, że nie warto o muzyce mówić chłodno i obiektywnie. W podobnym podejściu utwierdza mnie Daniel Wyszogrodzki, który w swoich tekstach o muzyce genialnie łączy rzeczowe, profesjonalne podejście do tematu, z subiektywnym spojrzeniem.

Ci wszyscy dziennikarze muzyczni nauczyli mnie, że jeśli kiedykolwiek także będę chciała opowiadać o muzyce, przede wszystkim muszę wiedzieć o czym mówię. Może dlatego tak długo dojrzewałam do opublikowania w internecie jakichkolwiek swoich przemyśleń, chciałam być w stu procentach pewna tego, co piszę i w pełni zadowolona z rezultatu. Takie podejście na pewno zawdzięczam też nauczycielom, na których trafiłam podczas mojej edukacji muzycznej - uczyli mnie, że trzeba być prawdziwie zaangażowanym w to, co się robi, a także namawiali do wyrażania własnych myśli i emocji.
Dzięki takim inspiracjom powstał ten blog - mam nadzieję, że przy okazji odrobinę odciążyłam moich bliskich, nie muszą już słuchać moich wielogodzinnych pokoncertowych przemyśleń, czy analiz każdego fragmentu nowej płyty, mogą to przeczytać na blogu w dowolnym momencie :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Historia jednej płyty odc. 1 - Sade "Promise"

Podróż w świat ciemnych emocji [„Tango” Yasmin Levy w NOSPR]

Edyta Bartosiewicz