Prawdziwe oblicze Marizy?
Wszyscy, którzy śledzą moje wpisy tutaj i na facebookowym fanpage'u, z pewnością wiedzą, że Mariza to dla mnie bardzo ważna
postać. Jednak moja miłość do niej jest... trudna, zwłaszcza w
ostatnich latach, kiedy artystka zdecydowała się mieć mniej
wspólnego z fado i zostać raczej gwiazdą pop. Poprzednia płyta –
Mundo – mówiąc delikatnie, bardzo mnie rozczarowała. Nie
dlatego, że właściwie nie było na niej fado, ale dlatego, że
brakowało tam dobrych, ciekawych kompozycji na miarę umiejętności
Marizy. Bardzo obawiałam się w jakim kierunku to wszystko pójdzie
dalej, ale najnowsza płyta, zatytułowana po prostu Mariza,
pozytywnie mnie zaskoczyła. Nie dajcie się zwieść kiczowatej
okładce i posłuchajcie choć raz całości!
Podobnie jak na płycie Terra i wspomnianej Mundo
Mariza ponownie postawiła na współpracę z hiszpańskim muzykiem i
producentem Javierem Limónem. Stylistycznie nowa płyta jest
kontynuacją tego, co wcześniej proponowali artyści, ale chyba
bliżej jej do Terry
niż Mundo.
Zapowiadana była jako powrót do afrykańskich korzeni Marizy, a
przede wszystkim jako najbardziej osobisty album pieśniarki.
We wstępie do Verde Limão
słyszymy głos matki Marizy (pochodzącej z Mozambiku) i pierwszy
raz Mariza samodzielnie napisała tekst do jednej z piosenek
(Oração). Poza tym,
jak zwykle wśród twórców pojawiła się plejada gwiazd, m.in.
Jorge Fernando, Mário Pacheco czy Custódio Castelo, ale także
niezwiązani z fado Matias Damásio i Heber Marques z zespołu HMB. No
właśnie, i chyba ten dobór autorów spowodował pewien zgrzyt.
Mimo usilnych prób przełamania się, muszę to przyznać:
najnowszej płyty Marizy nie da się słuchać w całości. Co
zabawne, jest to jeden z powodów, dla których szczególnie chciałam
o niej napisać. Ta płyta z jednej strony cieszy, bo w większości
wypełniona jest ciekawymi kompozycjami, z drugiej potwornie wkurza,
bo jak można było wpuścić między nie takie... pomyłki. Pierwszy
singiel – Quem Me Dera
(Matias Damásio) ma wszystkie cechy eurowizyjnej ballady, można się
do niej kiwać ze światełkiem zapalniczki w ręku, a pod koniec
pojawiają się obowiązkowe zmiany tonacji (tzn. ta sama melodia
refrenu śpiewana jest wyżej). Amor Perfeito
(Heber Marques) zaczyna się niewinnie, ale im dalej, tym bardziej
niebezpiecznie zbliża się do brazylijskich hitów typu Ai Se Eu Te Pego Michela Teló. To
zdecydowanie nie jest muzyka adekwatna swoim poziomem do umiejętności
Marizy. Co więcej, słuchając pierwszy raz tych piosenek, nie
miałam pojęcia kim są ich twórcy, a jednak zdecydowanie nie
pasują one do reszty. Na szczęście na tym swoje narzekanie mogę
zakończyć, choć oczywiście stwierdzenie, że płyty nie da się
słuchać w całości, jest dość poważnym zarzutem. Dobrze, że
to, co nieudane, znalazło się na początku, jeśli więc zaczniecie
słuchać płyty od numeru 4, czyli piosenki Oração, nic Was już
niemiło nie zaskoczy. Myślę, że im dalej, tym bardziej fani
Marizy uśmiechną się, że nareszcie pieśniarka robi to, w czym
jest najlepsza – miesza różne style, nie gubiąc przy tym siły
przekazu.
Ta płyta niewiele ma w sobie fado,
w tradycyjnym jego rozumieniu, ale nie oszukujmy się, Mariza od
samego początku uciekała od klasycznych brzmień, szukając swojego
indywidualnego stylu. Teraz fado jest u niej jeszcze mniej, ale za to
pojawiły się kompozycje, w których coś się dzieje, harmonie nie
są banalne i oczywiste, a melodie bywają połamane i fantazyjne.
Jednak najważniejszy jest wokal Marizy – udowadnia, że nie ma
sobie równych na portugalskim rynku muzycznym. Bez wątpienia jej
głos stał się dojrzalszy, nabrał nowych barw i artystka nie boi
się odchodzić od maniery charakterystycznej dla fado. Dzisiejsze
śpiewanie Marizy jest inne, ale na pewno nie gorsze. W É Mentira jest bardzo surowa, a
jej interpretacja niemal pozbawiona ozdobników, co świetnie
współgra ze skocznym fletem i aranżacją inspirowaną muzyką
ludową. Równie dobrze te etniczne inspiracje słychać w szalonym
Verde Limão, gdzie
rytmy perkusji przypominają afrykańskie bębny. To piosenki oparte
na rytmie i akcentach, a Mariza doskonale się w tym czuje, nie pozwala
sobie na żadne rozmycie i zagubienie w melizmatach. Wtórują jej
ostre gitary, na których jak zwykle cudownie czarują José Manuel
Neto i Pedro Jóia.
W dwóch piosenkach – Sou
(Rochedo) i Nosso
Tempo zgrabnie mieszają się
łagodne wpływy elektroniki i akustycznego fado. Często takie
połączenia wychodzą topornie, ale tu udało się je zrobić z
klasą, może dlatego, że nie są to banalne kompozycje i dominują
w nich ciemne barwy. Sou (Rochedo)
przypomina mi niektóre poszukiwania zespołu A Naifa. Bardziej
jednak lubię kontrastowe Nosso Tempo
autorstwa świetnego gitarzysty portugalskiego – Ângelo Freire, w
którym Mariza tak cudownie ukazuje brzmienie swojego głosu w
różnych rejestrach, przeplata surowość ze śpiewnością.
Najnowsza płyta (od piosenki nr 4,
oczywiście!) jest bardzo różnorodna, ale jednocześnie spójna. O
ile na Mundo miałam
poczucie dość prymitywnego bałaganu, o tyle Mariza
wydaje się bardzo świadomie poukładana. Myślę, że oprócz
wspomnianych wyżej kompozycji, na uwagę zasługuje Oi Nha Mãe Custódio Castelo inspirowane
kabowerdyjską morną, zaśpiewane przez Marizę równie stylowo, co
duet z Tito Parisem w piosence Beijo De Saudade.
Ciekawie wypada także oszczędna ballada Por Tanto Te Amar, stworzona wspólnie przez
Diogo Clemente i Carolinę Deslandes. Jak można było się już
przekonać na płytach Carminho, Diogo potrafi pisać piękne i
proste piosenki, a to cenna umiejętność. Mariza zupełnie
zrezygnowała tu z maniery fado i postawiła na absolutną
delikatność, prezentując swoje mniej znane oblicze.
Bez względu na to w jakim kierunku
Mariza pójdzie, ja chyba i tak będę u niej szukać fado, tak już
mam, to w końcu ona „pokazała” mi tę muzykę. Na nowej płycie
fado odczuwa się cały czas gdzieś podskórnie, ale momentami
wychodzi ono bardziej na pierwszy plan. Ucieszył mnie duet z Marią
da Fé (Fado Errado), a
przede wszystkim wracam do dwóch kompozycji: Semente Viva
i Fado Refúgio.
Semente Viva to namiastka
takiej Marizy, jaką pokochałam najbardziej, czyli po prostu
odrobina klimatu płyty Transparente,
nie może być inaczej, skoro za kompozycję odpowiada Mário Pacheco,
a na wiolonczeli zagrał Jaques Morelenbaum. Czasem odnoszę
wrażenie, że Mário Pacheco od kilku lat pisze dla Marizy jedną
piosenkę, która pojawia się na kolejnych płytach tylko w nieco
innych aranżacjach, ale nie przeszkadza mi ta powtarzalność. Chyba zwyczajnie jego melodie chwytają mnie za serce, bo w nich wydobywa
się z głosu Marizy cała ta przejmująca moc. W Semente
Viva Mariza niesamowicie
stopniuje emocje i przytrzymuje każdy dźwięk. Podobnie jest w Fado
Refúgio, perełce na koniec
płyty (bonus pomijam, choć jest zabawny), gdzie pieśniarka wraca
do tradycyjnego fado. Tylko głos, gitary i emocje – prawdziwe,
niewymuszone, spontaniczne. Jak dobrze, że Mariza wciąż potrafi
tak wzruszać.
Ta płyta napawa optymizmem, że
Mariza jeszcze chce poszukiwać, a nie tylko zostać pop-divą. Mam
też poczucie, że rzeczywiście na najnowszym albumie artystka
pokazuje swoje różne oblicza i jest w tym bardzo autentyczna. Kiedy
mówi, że płyta nie mogła dostać tytułu, bo ta muzyka to po
prostu Mariza, wierzę jej, bo przemawia do mnie każde słowo tej
płyty. Nie czuję tu emocji na pokaz, nie czuję, że stylistyka
zaproponowana przez artystkę została jej przez kogoś narzucona. To
ma oczywiście swoje dobre i złe strony, bo widzę, że Marizie gra
w duszy zarówno banalny pop, jak i bardziej ambitne kompozycje.
Trudno, jakoś się z tym pogodzę, dopóki cała płyta nie składa
się z wariacji Quem Me Dera.
Cieszę się, że mimo wszystko Mariza znów zadbała o wysoki poziom artystyczny
swojej muzyki, a nie tylko o pierwsze miejsca list przebojów i
doskonałą sprzedaż.
Mariza pojawi się w tym roku na dwóch koncertach w Polsce:
26.09. Katowice, NOSPR
27.09. Szczecin, Filharmonia
Mariza pojawi się w tym roku na dwóch koncertach w Polsce:
26.09. Katowice, NOSPR
27.09. Szczecin, Filharmonia
Bardzo dobrze że zostało to wszystko opisane. Dla mnie jest to bardzo ważne.
OdpowiedzUsuńPoprzednie płyty dosyć mi się podobały. Nie były moimi ulubionymi może ale bardzo miło mi się je słuchało. Mam nadzieje, że teraz ta wspólpraca Marizy przyniesie jakiś fajny efekt w postaci właśnie ciekawych klimatycznie hiszpańskich utworów. Takich do posłuchania :)
OdpowiedzUsuńTen blog jest trochę inny niż inne blogi według mnie.
OdpowiedzUsuńChętnie zapoznam się z twórczością Marizy.
OdpowiedzUsuńNie byłbym taki surowy dla Marizy. Tytuł płyty "Mundo" sugeruje świadome mieszanie stylów, a jakoś tak jest, że chyba wszystkie pieśniarki fado dryfują w kierunku popu. Może tak się dzieje, gdyż aby w pełni rozkoszować się muzyką fado dobrze jest rozumieć tekst. A to jest pewna trudność...
OdpowiedzUsuńHmm... ale moja recenzja nie dotyczy płyty "Mundo" tylko najnowszej zatytułowanej "Mariza" ;) Samo zwrócenie się w kierunku popu, czy też po prostu porzucenie tradycyjnego fado absolutnie nie jest żadną zbrodnią, nie mam nic przeciwko takim miksom brzmieniowym. Na Marizę złoszczę się jedynie czasem, że wybiera kompozycje poniżej swojego poziomu - jest doskonałą wokalistką i szkoda, żeby śpiewała rzeczy banalne, oparte raptem na kilku akordach powtarzalne melodie. Z pewnością fado słucha się inaczej, gdy rozumie się tekst (mój portugalski wciąż jest na poziomie podstawowym!), ale nie wydaje mi się, żeby znajomość języka była w tym wypadku niezbędna. Dla mnie fado to przede wszystkim muzyka i emocje - za to je kocham. A muzyka na szczęście stanowi uniwersalny język, którym można się porozumiewać na całym świecie :)
UsuńJestem pod wrażeniem. Bardzo ciekawie napisany artykuł.
OdpowiedzUsuń