Mistrzowski duet. O płycie "The Window" Cécile McLorin Salvant
Ta recenzja powinna pojawić się już kilka miesięcy temu, ale
niestety sprowadzenie do Polski płyty The Window Cécile
McLorin Salvant nie było takie łatwe. Na szczęście od jakiegoś
czasu jest już ze mną i wreszcie mogę o niej napisać.
Mimo że artystka ta doceniana jest na całym świecie, w Polsce
wciąż zbyt mało się o niej mówi. Ja także odkryłam ją kiedyś
przypadkiem. Przeglądałam listę premier, która wyświetliła mi
się na Spotify i nagle trafiłam na TEN GŁOS. Wiedziałam, że
muszę natychmiast poznać całą dyskografię Cécile.
Ku mojej radości, niedawno udało mi się także tę dyskografię
skompletować. Ostatnim marzeniem była płyta The Window,
która ukazała się we wrześniu i już po kilku przesłuchaniach
wiedziałam, że się od niej nie uwolnię.
Najnowszy album Cécile
McLorin Salvant nagrała w duecie z doskonałym pianistą Sullivanem
Fortnerem, znany m.in. ze współpracy z niedawno zmarłym trębaczem
Royem Hargrovem. Płyty, na których wszystko opiera się tylko na
brzmieniu dwóch osób, zwłaszcza jeśli są to głos i fortepian,
obarczone są sporym ryzykiem. Naprawdę trudno jest stworzyć w
takim duecie materiał różnorodny i wciągający. Znając
wcześniejsze dokonania Cécile
i pamiętając jej koncert we Wrocławiu, o którym pisałam tutaj,
nie bałam się o efekt, a i tak artyści mnie zaskoczyli.
The Window nie pozwala się nudzić, a warto zauważyć, że
na płycie znalazło się aż 17 kompozycji! Mieszają się tu wpływy
jazzowe, klasyczne, musicalowe, słychać nawet odrobinę piosenki
francuskiej, ale całość jest bardzo spójna. Cécile,
zanim zakochała się w jazzie, planowała zostać śpiewaczką
operową. To klasyczne wykształcenie cały czas czuje się w jej
muzyce i aktorskim podejściu do interpretacji. Każda jej stylizacja
jest niesamowicie świadoma. Na tę ścieżkę przemyślanego
balansowania między różnymi gatunkami przekonująco wchodzi także
Sullivan Fortner. Razem muzycy stworzyli fascynującą opowieść,
która dla słuchacza jest wyzwaniem, a nie prostą, bezrefleksyjną
przyjemnością. Czuję, że artyści podczas nagrywania tego
materiału nie szli na żadne ustępstwa.
Pierwszym z tych wyzwań może już być sam sposób nagrania płyty.
Rzadko zdarzają się na współczesnych płytach jazzowych tak duże,
skrajne różnice w głośności. Nie ma tu miejsca na uśrednienia.
Nawet gdyby ktoś próbował słuchać tego albumu w tle, raczej się
to nie uda – albo będzie notorycznie za głośno, albo niewiele
się usłyszy. Dziś jedynie muzyka klasyczna nagrywana jest w ten
sposób. Wydaje mi się, że to ciekawy – choć nie wiem czy celowy
– zabieg.
Krytycy, pisząc o śpiewie Cécile,
prześcigają się w porównywaniu jej do legendarnych wokalistek.
Rzeczywiście można u niej usłyszeć inspiracje Billie Holiday,
Sarah Vaughan, Ellą Fitzgerald i wieloma innymi, jej głos sprawia
wrażenie, jakby był zupełnie z innego czasu. Co ciekawe Cécile
nie śpiewa scatem, a jej wykonania i tak pełne są instrumentalnej
wyobraźni i improwizacji. Jak nikt inny dopieszcza brzmienie każdego
słowa. Jej śpiewanie to nie tylko doskonała technika, jest także
wokalistką posiadającą niesamowitą skalę i bardzo różnorodną
barwę w zależności od rejestru, czy stylistyki, którą wybiera.
Chyba najpiękniej na The Window słychać
to, jeśli porówna się Ever Since the One I Love's Been
Gone i J'ai L'Cafard. W
pierwszym utworze (który zresztą na płycie znalazł się w wersji
koncertowej) artystka genialnie przechodzi od delikatnych, słodkich
górnych rejestrów do bardzo niskich, brzmiących niemal męsko
dołów. Każdy dźwięk rozbrzmiewa w innej barwie, Cécile
nie boi się dużych kontrastów. Tak jak już wspomniałam, nie jest
to śpiewanie skupione tylko na muzyce, wokalistka przede wszystkim
koncentruje się na jak najciekawszym zinterpretowaniu tekstu. Muzyka
jest tu tylko pretekstem.
Zupełnie inną Cécile
słychać w J'ai L'Cafard.
Sam język francuski wymusza już coś nowego, ale artystka wcale nie
brzmi nienaturalnie. Wykorzystuje naturalną melodię języka do
szukania nowych kolorów. W kulminacji udaje jej się osiągnąć
dzikość podobną do Edith Piaf czy Damii, która rozsławiła tę
piosenkę.
Świetnie do tej różnorodności
Cécile
pasuje pianistyka Sullivana Fortnera. Z namysłem kształtuje on
każdy dźwięk i świadomie, wraz z wokalistką, buduje dramaturgię
utworów. Ma świetną technikę, potrafi grać wirtuozowsko, ale nie
popisuje się tym. Znacznie bardziej zwraca moją uwagę jego
wyczucie rytmu i harmonii, to jak bawi się tymi elementami. Jego
poszukiwania, być może nawet mocniej niż eksperymenty Cécile,
podkreślają brzmieniowe zróżnicowanie tego albumu.
Trudno mi wybrać ulubione utwory na
The Window. Są
chwile, kiedy potrzebuję żartobliwego charakteru i lekkości, jak w
One Step Ahead, I've
Got Your Number czy
Everything I've Got Belongs to You albo
delikatności i smutku, jak w Obssesion,
Trouble is a Man, À
Clef czy Tell Me Why.
To, co zasługuje na podkreślenie, to fakt, że wszystkie te emocje
można na jednym krążku znaleźć.
Jest jednak na tej płycie fragment,
który szczególnie mnie poruszył – zamykający płytę temat The
Peacocks (Norma Winstone/Jimmy
Rowles). To przede wszystkim nieziemsko piękna kompozycja. W
aranżacji zaproponowanej przez Cécile
i Sullivana utwór wywołuje ciarki, drażni uszy intensywnymi
dysonansami i oczarowuje klimatem. Wyjątkowo na te kilka minut
artyści nie występują jedynie we dwójkę, dołącza się do nich
saksofonistka – Melissa Aldana. Jej szmerowe brzmienie instrumentu
i atonalne improwizacje dodają magii całej kompozycji. Mimo że
znam The Peacocks w
różnych wykonaniach, nigdy nie słyszałam tak obsesyjnej
interpretacji.
Cécile McLorin Salvant i
Sullivan Fortner tworzą bardzo zgrany, poszukujący duet. Ich
pomysły się uzupełniają – oboje są wirtuozami swoich
instrumentów. To nie jest płyta na głos z fortepianem, muzycy
kreują ją w równym stopniu. W ciągu tej godziny muzyki pozwalają
się poznać z wielu stron. Słychać, że bez problemu odnajdują
się różnej stylistyce, są prawdziwymi „kameleonami”. Mam też
poczucie, że oboje nieco odstają (w pozytywnym tego słowa
znaczeniu!) od współczesnego jazzu. Nie wpadają w popowy banał,
który okazuje się pułapką wielu ostatnich płyt, nie idą też w
stronę ostrego free jazzu. W cudowny sposób nawiązują do tradycji
dawnego amerykańskiego jazzu, ale szukają w tym własnego głosu,
właśnie m.in. poprzez przemycanie swoich różnorodnych inspiracji.
Mam wrażenie, że na The
Window cały czas odkrywam coś
nowego, a nie ma nic wspanialszego niż muzyka, która cały czas ma
przed słuchaczem jakieś tajemnice, nierozpoznane przestrzenie.
Zarezerwujcie godzinę, by poświęcić się w pełni temu
mistrzowskiemu duetowi, a nie pożałujecie!
PS The Window ma w tym roku także nominację do nagrody Grammy. Ciekawa jestem, czy Cécile otrzyma tę nagrodę trzeci raz - ma już statuetki za płyty For One To Love i Dreams And Daggers ;)
Komentarze
Prześlij komentarz