3. edycja Fado w Katowicach [Tânia Oleiro, Diamantina, Vânia Duarte]

Za każdym razem, kiedy jestem na koncercie fado w Polsce, zastanawiam się nad tym, na ile możliwe jest przeniesienie atmosfery lizbońskiej tawerny do sali koncertowej w innym kraju. To trudne zadanie i może dlatego najczęściej na koncertach w naszym kraju pojawiają się największe gwiazdy portugalskiej sceny, które prezentują fado w bardzo rozrywkowym opakowaniu. Czasem jednak trafi się z dala od Lizbony namiastka prawdziwego fado, bliskiego temu, które znam z tamtejszych klubów. Właśnie takiej muzyki można było posłuchać w majowy wieczór w Filharmonii Śląskiej podczas kolejnej już edycji Fado w Katowicach. Tym razem wystąpiły aż trzy pieśniarki – Tânia Oleiro, Diamantina i Vânia Duarte, a towarzyszyli im muzycy: Bruno Chaveiro na gitarze portugalskiej, João Filipe na gitarze klasycznej (viola de fado) i Paulo Paz na kontrabasie.


Fot. Krzysztof Rosenberger
Stowarzyszenie Miłośników Portugalii "My Lisbon Story"


Zawsze bardzo cieszy mnie, kiedy mogę posłuchać w Polsce tradycyjnego fado. Wierność gatunkowi zapewniał tutaj już zestaw instrumentów – klasycznie pojawiły się dwie gitary. Zazwyczaj towarzyszy im jeszcze gitara basowa, ale zdarza się, że zastępuje ją kontrabas – tak jak podczas katowickiego koncertu – który swoim ciepłem dobrze równoważy ostre i jasne brzmienie gitary portugalskiej. Wspomnienie lizbońskich klubów pojawiło się też w mojej głowie za sprawą trzech pieśniarek. Cały czas siedziały one na scenie i każda z nich wykonywała po kilka piosenek, dokładnie tak, jak odbywa się to w wielu portugalskich tawernach. Brakowało jedynie lampki wina lub porto i byłoby już blisko do tego, by teleportować się nad ocean. No dobrze, prawie, bo jednak występy w salach koncertowych, w dodatku dla zagranicznej publiczności, rządzą się swoimi prawami… ale o tym później.

Świetnym pomysłem okazało się zaproszenie tak różnych pieśniarek. Dzięki temu podczas jednego wieczoru słuchacze mieli możliwość poznać różne podejścia do fado i odmienne sposoby interpretacji, a przede wszystkim delektować się trzema głosami o kompletnie innych barwach.

Do mnie najbardziej trafiło fado w wykonaniu Diamantiny. Jej silny, niski i głęboki wokal spowodował u mnie gęsią skórkę. Nie ma jednego szczególnie bliskiego mi modelu śpiewania fado, ale zawsze emocje wywołują we mnie właśnie takie głosy, a także płynność prowadzenia frazy przez pieśniarzy i przemyślane budowanie napięcia w interpretacjach. Diamantina potrafi powstrzymać swój mocny głos, by za chwilę pozwolić mu wybrzmieć w całej swojej okazałości, ale bez egzaltacji, bez słodyczy. Słuchając jej, myślałam o wielkim mistrzu fado – Fernando Maurício, ale też o Carlosu do Carmo. Wydawała mi się bardzo bliska tej męskiej tradycji snucia opowieści w fado, a drobny gest – dłoń przez nią w kieszeni – jeszcze dopełniał ten obraz. Diamantina świetnie zabrzmiała właśnie utworach wspomnianego Carlosa do Carmo – z uwagą wsłuchiwałam się w jej interpretacje O Homem Das Castanhas czy wielkiego przeboju Lisboa, Menina e Moça.

I chociaż doświadczenie intensywności oddziaływania głosu Diamantiny zapewne pozostanie we mnie najdłużej, to wzruszenia podczas katowickiego koncertu zapewniła mi Tânia Oleiro. To pieśniarka, która była mi najlepiej znana, od lat próbowałam na nią trafić w Lizbonie, ale ciągle się nie udawało. Jej sposób śpiewania fado jest skrajnie różny od tego, co proponuje Diamantina. Fantastycznie słuchało się ich obok siebie ze względu na ten kontrast. Tânia oczarowała mnie swoją wrażliwością. Jej jasny i wysoki głos w dopracowanych melizmatach był pełen skargi, niemal płaczliwy. Tak bardzo „fadowy”. Wspaniale budowała napięcie we wszystkich balladowych utworach, a kulminacje kipiały od emocji. Mniej za to przekonała mnie w skocznym fado, które w jej wykonaniu miało dużo delikatności, ale zbyt mało frywolności.

Może to dobry moment, żeby wspomnieć, że tę frywolność dodawał za to prawdziwy wirtuoz gitary portugalskiej, czyli Bruno Chaveiro. Prawdą jest, że na koncertach fado większość uwagi skupiam na pieśniarzach, ale dobry gitarzysta jest podstawą w tej muzyce! Bruno był szalenie precyzyjny, każdy jego dźwięk wyróżniał się idealną artykulacją. Lekkość i swoboda w jego grze, a także melodyczno-rytmiczne zabawy w improwizacjach sprawiały, że był mocnym liderem instrumentalnego tria, a każde fado zachwycało różnorodnością barw. Świetna była także jego współpraca z drugim gitarzystą, instrumenty te interesująco się uzupełniały.

Najbardziej blado, w moim odczuciu, wypadła w Katowicach Vânia Duarte. W kilku utworach miała problemy z intonacją i choć urzekała charyzmą sceniczną, nie wystarczyło to, żebym faktycznie zapamiętała jej interpretacje. Dużo lepiej wypadła za to we wspólnym śpiewaniu z Tânią Oleiro i Diamantiną. Pieśniarki wykonały razem kilka utworów i właśnie w tych momentach pozwoliły sobie na najwięcej spontaniczności. Ktoś mógłby powiedzieć, że ich Havemos de Ir a Viana czy Cheira a Lisboa były niedopracowane, że można było ciekawiej podzielić melodię na głosy, ale w tym drobnym nieładzie była cudowna naturalność. Wspólne śpiewanie, nucenie i żywiołowe reakcje słuchaczy, którzy także za chwilę mogą wstać i okazać się doskonałymi pieśniarzami, to przecież codzienność w klubach fado. Może też dzięki temu nie drażniło mnie namawianie publiczności do śpiewania – miałam poczucie, że to wszystko poniekąd rodziło się samo na skutek wspólnej radości z muzyki.

Pewnie znajdą się tu czytelnicy, którzy bardzo zdziwią się, że piszę o radości w kontekście fado. Bo przecież fado jest smutne! Oczywiście nie jest to prawda, można odnaleźć w tym gatunku wiele utworów, które są żywiołowe, opowiadają o pozytywnych emocjach czy pięknie Lizbony. Jest też wiele kompozycji o charakterze marszowym, które towarzyszą choćby czerwcowym obchodom dnia św. Antoniego i odbywającym się wtedy Santos Populares. Takie właśnie fado zdominowało katowicki koncert. Z jednej strony rozumiem tę koncepcję, bo – jak wspomniałam – występy dla zagranicznej publiczności w salach koncertowych chyba muszą być skonstruowane tak, by porwać publiczność, zmotywować ją do klaskania, śpiewania itd. Z drugiej jednak strony brakowało mi równie (a nawet bardziej) charakterystycznej dla tej muzyki nostalgii, czasu na zadumę i przeżywanie pewnego rodzaju oczyszczającego smutku, który może dawać tylko fado.

Bardzo jestem ciekawa, kto pojawi się na kolejnej edycji Fado w Katowicach. Cieszy mnie, że po występach Any Laíns i Silvany Peres, które łączą w swojej twórczości fado z innymi wpływami, tym razem organizatorzy postawili na dość tradycyjne oblicze tej muzyki. Zawsze myślę, że to ważne, by publiczność w innych krajach miała możliwość takiego zajrzenia do źródła. Albo po prostu to mój wieczny głód Lizbony i brzmienia jej tawern!


Więcej zdjęć z koncertu znajdziecie tutaj.


Z pieśniarkami po koncercie :)




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Historia jednej płyty odc. 1 - Sade "Promise"

Podróż w świat ciemnych emocji [„Tango” Yasmin Levy w NOSPR]

Edyta Bartosiewicz