Muzyczna wyspa Yumi Ito [Yumi Ito "Ysla"]
Rzadko
zdarza się, żebym jakiejś płycie przysłuchiwała się tak długo, zanim o niej
napiszę. Na najnowszy album Yumi Ito potrzebowałam dać sobie sporo czasu, bo nie
jest on jedynie zbiorem piosenek. Jest za to niezwykle osobistą opowieścią o
przejściu, zmianie, zapisem autorefleksji. Tytułowa Ysla to wyspa
wyobrażona, pojmowana dosłownie i metaforycznie – pod postacią miejsca i stanu
psychicznego. Przez artystkę rozumiana jest jako przestrzeń odosobnienia, która
pozwala na zajrzenie w głąb siebie, odnalezienie własnego języka i tożsamości
oraz wewnętrznego spokoju, również w kontekście muzycznym. O tym między innymi
pisze wokalistka w tekście dodanym do swojego albumu, podsuwając tropy
interpretacyjne dla tekstów, a także w jakiś sposób ukierunkowując słuchanie
całości.
Yumi
Ito wychowała się w Szwajcarii, ale w jej żyłach płynie krew polska i japońska.
To połączenie różnych kultur oraz bycie w pewnym sensie pomiędzy – o czym
sama artystka wspomina – uwidacznia się także w jej muzyce. Wychodząc od
jazzowych podstaw, które mocno słyszalne są na poprzednich albumach, Yumi stara
się znaleźć swój własny język. Nie daje się zaszufladkować, jednoznacznie
określić. Po bogatym aranżacyjnie, nagranym w dużym składzie Stardust
Crystals (2020), mogłoby się wydawać, że Ysla oferuje muzykę
znacznie prostszą, bliższą brzmieniom popowym niż jazzowym. Ta prostota
spowodowała jednak, że artystka bez żadnych filtrów – z całą paletą swoich
emocji i wrażliwości – staje wprost przed słuchaczem.
Na
najnowszym albumie znalazło się zaledwie siedem kompozycji napisanych przez Yumi Ito,
ale są one na tyle rozbudowane i ułożone w przemyślany sposób, że nie pozostawiają
niedosytu. Artystka koncentruje się na tekście, lecz wykorzystuje też proste
konstrukcje harmoniczne do wokalnych zabaw i improwizacji. To właśnie jej głos,
drżący od emocji, niezamykalny w jednym rejestrze, sprawiający wrażenie, jakby
wiecznie uciekał, wyrażając więcej i więcej, przede wszystkim przykuwa tu
uwagę. Jego ulotność potęgują delikatna elektronika i wiolonczela, a kontrują
dźwięki fortepianu (Yumi Ito) – kształtującego harmoniczny szkielet –
kontrabasu (Kuba Dworak) oraz intensywna perkusja (Iago Fernandez). Dobrze
słychać to w pięknej miłosnej balladzie – Love Is Here To Stay. Yumi
wspina się w refrenie w wysokie rejestry, by w zwrotkach powrócić do spokojnej
opowieści, a potem dać się porwać swobodnej wokalizie.
Bardzo
doceniam te momenty, gdy wokalistka wybiera najbardziej uniwersalny język
komunikacji i decyduje się śpiewać scatem. Nie brakuje tego na całej płycie, ale
jeden utwór całkowicie pozbawiony został tekstu. Rebirth rozdziela płytę
na pół, kończąc w jakiś sposób refleksje dotyczące zamkniętych relacji, tęsknoty,
funkcjonowania w odosobnieniu. To mroczny, stopniowo budujący napięcie utwór.
Powracający motyw melodyczny skontrastowany jest z niepokojącą perkusją,
dialogującym kontrabasem. Kompozycja w miarę rozwoju rozświetla się,
wprowadzając materiał znacznie bardziej różnorodny tematycznie i muzycznie.
Właśnie
w tej części płyty znajdują się kompozycje najmocniej wybijające się z
łagodnego brzmienia całego albumu. Pierwsza z nich to Drama Queen z
gościnnym udziałem gitarzysty – Szymona Miki. Muzyka świetnie oddaje tu przekorność
i siłę tytułowej bohaterki. Wokal Yumi, jak już można było to usłyszeć na duetowej
płycie z Miką (Ekual, 2021), fantastycznie współgra z gitarą, a
pulsująca energia podbijana jest jeszcze przez sekcję rytmiczną. To także
kompozycja, w której szczególnie uwidaczniają się jazzowe źródła artystki – w improwizacjach
pokazuje pełnię swoich wokalnych możliwości. Głos nie ma dla Yumi ograniczeń.
Drugi
wyróżniający się utwór to kończący płytę Seagull. Po statycznym, minimalistycznym
After The End, piosenka ta uderza z dużą intensywnością. W wokalu artystki
pojawiają się tu nie tylko subtelne, miękkie dźwięki i „koronkowe” figuracje,
ale także duża głębia i niemal rockowa energia, co ciekawie uzupełniają nieoczywiste
dysonanse w warstwie instrumentalnej. Intrygująca jest również trzyczęściowa
budowa tej piosenki, z wyciszeniem w środku. Otwiera ono szeroką przestrzeń,
muzyka odmalowuje obrazy dzikiej przyrody, a każde słowo jest doskonale dopieszczone.
Kiedy
piszę ten tekst, zdaję sobie sprawę, jak trudno jest jednoznacznie opisać
brzmienie nowego albumu Yumi Ito. Ale czy właśnie nie jest najcudowniej, kiedy
muzyka wymyka się opisom? Myślę, że podstawę stanowią tu kontrasty, dzięki którym
artystce udaje się wytworzyć oryginalną, bardzo swoją całość. Z jednej strony
mamy więc stosunkowo proste piosenki (na pewno znacznie mniej rozbudowane harmonicznie i aranżacyjnie niż na płycie Stardust Crystals), z drugiej
skomplikowane melodie, improwizowane lub będące na granicy improwizacji. Choć
album roztacza aurę spokoju, wrażliwość i emocjonalność Yumi dają nieustanne
wrażenie jakiegoś podskórnego drżenia. Podobny efekt wywołują silne uderzenia
perkusji, pewna nerwowość (może czasem aż zbyt duża) w usytuowanym gdzieś w tle
rytmie. Ballady mają w sobie dynamikę, a jazzowa swoboda miesza się z popowymi
ramami konstrukcyjnymi. Nie mam wątpliwości, że to propozycja nowa, inna, świeża.
I chociaż gdzieś w głębi serca tęsknię za Yumi bardziej… jazzową, nie mogę
pozbyć się wrażenia, że na tej najnowszej płycie jest w pełni sobą.
Na
koniec muszę wspomnieć o tym, jak album wygląda. W świecie, w którym zaczynają dominować
wydania cyfrowe, a fizyczne coraz częściej ograniczają się do kartonika z płytą
w środku, szczególnie doceniam piękne projekty. Uwagę zwraca przede wszystkim duży,
kwadratowy format, a także minimalistyczny design i czcionka. Do tego
tradycyjna książeczka zastąpiona została luźnymi kartami z pięknymi,
współgrającymi z klimatem płyty zdjęciami. Za tę całą oprawę wizualną odpowiada
Maria Jarzyna – fantastyczna rzecz!
Super recenzja. Mi również bardzo się podoba ta płyta. Też niesamowicie doceniam w tej płycie fizyczną formę produktu. Rzadko już się spotyka coś takiego. Orientujesz się może, kiedy będzie kolejna płytka? Ja już czekam.
OdpowiedzUsuń