Camané w Teatrze Studio

Okazało się, że prawdziwie lizboński wieczór mogę spędzić nie wyjeżdżając z Warszawy. Pod warunkiem jednak, że będzie to wieczór w towarzystwie prawdziwego Księcia, najwspanialszego - Camane.
Nie przestają zachwycać mnie wokaliści, którzy będąc już gwiazdami, nadal się rozwijają. Camane słyszałam 4 lata temu w Poznaniu, przeżyłam mocno ten koncert, ale dziś... było jeszcze lepiej!
Wymagał od słuchacza, by uważnie śledzić każdy dźwięk. Zawsze podziwiałam te niezwykłe piana Marizy, teraz odkryłam je także u Camane. Może to drobiazg, ale współcześnie tak mało jest pieśniarzy, którzy nie krzyczą, tylko śpiewają. Camane przypomniał mi jak wiele można zrobić mając wyłącznie siebie jako instrument i w dodatku nie odchodząc od stylistyki fado. Słuchając go miałam wrażenie, że nie tyle jestem na koncercie fado, ile po prostu przeżywam to fado. Każde słowo coś znaczyło, docierało głęboko do samego serca. Być może najbardziej docierały te słowa wyśpiewane najciszej, prosto do publiczności, prosto we wzruszone oczy słuchaczy. To prawda, tak samo jak w Poznaniu, dzisiaj także udało mi się siedzieć w jednym z pierwszych rzędów, ale nie wydaję mi się, żeby tylko to powodowało, że czułam jakby Camane śpiewał wyłącznie dla mnie. Myślę, że znalazłoby się kilka osób, które także twierdzą, że miały dzisiaj tego artystę na wyłączność. Oczywiście to jest możliwe w małym klubie fado, gdzie wszyscy siedzą blisko siebie i nie ma nagłośnienia, ale w sali teatralnej? Do dzisiaj myślałam, że taka magia nie jest możliwa, jednak Camane naprawdę potrafi śpiewać wprost do każdego słuchacza. Przez chwilę zapomniałam się do tego stopnia, że prawie sięgnęłam po niewidzialny kieliszek wina, ale zdałam sobie sprawę, że przecież wokół nie ma ma stolików, nadal jestem w sali, w Warszawie, a nie w ciasnej lizbońskiej tawernie. Na moment zniknęły głośniki, mikrofony... Pierwszy raz nie byłam zła na nagłośnienie przeszkadzające w odbiorze fado! Ono zupełnie nie miało znaczenia, bo ja wcale nie czułam się jak na podniosłym koncercie.

Już na samym początku ujawniła się bardzo mocna osobowość Camane. Na tym koncercie to on dyrygował muzykami, ale nie w negatywnym sensie. Camane ich prowadził. Dawno nie słyszałam zespołu tak bardzo podążającego za pieśniarzem, może dlatego, że mało jest tak sugestywnych pieśniarzy. Każde dojście do kulminacji było słyszalne zarówno w śpiewie Camane, jak i w ich grze, kiedy on niemal szeptał, oni zdawali się głaskać struny. Reagowali momentalnie, pieśniarz i instrumentaliści stworzyli jeden organizm.

Sporą część koncertu Camane poświęcił na tradycyjne melodie fado. Można powiedzieć, że dla kogoś, kto nie zna zbyt dobrze tej muzyki, koncert Camane stał się doskonałym przeglądem najważniejszych melodii. Nie były one jednak po prostu wiernie odśpiewane. Camane absolutnie powalił mnie kontrastami, które ukazywał w każdym utworze - od szeleszczących pian, przez długie frazy wyśpiewane pełnym dźwiękiem, do kipiących emocjami kulminacji. Jego fado to był lament, czasem rozdzierający płacz. To ciekawe, że tak wyglądał początek koncertu. Wcale nie zaczął od skocznych piosenek, nie próbował rozbawiać publiczności. Zaprezentował czyste fado.

Później przyszła pora na... no właśnie - niespodziankę? Myślę, że nie. Spodziewałam się gościnnego udziału Anny Marii Jopek w tym koncercie i miałam nadzieję, że się pojawi. Rozpoczęli od przepięknego dialogu do melodii Fado Menor. Czego chcieć więcej? Miałam moją ukochaną melodię fado i na scenie dwoje artystów rozmawiających ze sobą za pomocą muzyki. Może ktoś powie, że niewiele się tam wydarzyło, a Ania właściwie dużo nie zaśpiewała, ale ja miałam łzy w oczach. Jednostajny rytm gitarowy i improwizacje delikatnie plecione przez dwa głosy... było tak intymnie i pięknie. Drugi utwór wykonany z Anią - Sei de um rio, zabrzmiał podczas koncertu dwa razy i zdecydowanie lepiej wyszło to za drugim razem. To miłe, że Camane zdecydował się jeszcze raz na ten duet w ostatnim bisie wieczoru. Zaśpiewane spontanicznie Sei de um rio łagodnie kołysało, a głosy Ani i Camane splatały się ze sobą, cudownie się uzupełniając. Potwierdziło się to, co wyczuwałam w nagraniach studyjnych. Jasny i często przenikliwy głos Ani świetnie łączy się z ciepłym rozwibrowanym głosem Camane. Cieszę się bardzo z tego spotkania różnych kultur.

Podczas koncertu nie mogło oczywiście zabraknąć miejsca na guitarradę! Nie była ona taka, jaką zwykle dostajemy na koncertach fado - byle szybciej i głośniej, byle publiczność zerwała się z krzeseł z krzykiem. Dla gitarzysty portugalskiego (José Manuel Neto) najważniejsze zdawały się być harmonia i emocje, a przede wszystkim piękno dźwięku i wirtuozeria temu podporządkowana. Podziwiam go, być może aktualnie jest to mój ukochany gitarzysta portugalski. Jego dźwięk jest aksamitny, a wibracja sprawia, że każda nuta trafia prosto w serce słuchacza. Z ogromnym wyczuciem towarzyszył mu Carlos Manuel Proença. Od dawna wiem, że to duet doskonały, a mimo to cały czas mnie zaskakują! Do nich dołączył kontrabasista Paulo Paz, który z racji swojego instrumentu sprawił, że całe trio brzmiało ciepło i delikatnie. Chociaż guitarradę zakończyli żwawo, a palce Jose Manuela Neto rozpędzały się coraz bardziej na gryfie, nie była to kosmiczna wirtuozeria, czysta rozrywka, jaką często zapewniają gitarzyści portugalscy. Tu ważna była przede wszystkim muzyka i jej jakość. A publiczność? Publiczność i tak zareagowała okrzykiem, ryknęły gromkie brawa. Może to jest dobry moment, żeby w ogóle publiczność pochwalić, bo dawno chyba nie byłam na koncercie z ludźmi tak wspaniale słuchającymi i odbierającymi fado.

Po guitarradzie Camane powrócił, przedstawiając już miks melodii tradycyjnych, a także nowych, coraz trudniejszych kompozycji. Urzekła mnie lekkość, wręcz frywolność, z jaką śpiewał radosne fado. Jest jednak coś, czym Camane udowodnił mi dziś, że jest absolutnie najlepszy - jego interpretacja. Celowo nie mówię tu o przekazie emocji, o którym zwykle wspominam w kontekście fado. Chociaż z tekstów rozumiałam pojedyncze słowa, czułam jak Camane opowiada o swoich emocjach, o Lizbonie, o życiu... Wiedziałam, że to co śpiewa jest mu bliskie, a sposób śpiewania i kształtowania emocji wynika z tekstu. Zdałam sobie sprawę, że wielu pieśniarzy fado stara się "robić muzykę", wyrzucać z siebie emocje, ale nie zawsze w pełni prowokuje ich do tego tekst. To ważna nauka dla każdego muzyka, bo któż z nas, grając utwór, nie chce sobie czasem pomuzykować, zapominając o przekazaniu do końca tego, co chciał kompozytor.

Na każdym koncercie fado pojawia się jakiś utwór, który porusza mnie szczególnie, zapamiętuję go na długo i uznaję za moment kulminacyjny. Dzisiaj tym utworem było ostatnie fado przed bisami, dźwięki, które wyraźnie zamykały jakąś całość, dokładnie przez Camane przemyślaną. Wybrał kompozycję Alfredo Marceneiro, tradycyjną melodię Fado Cravo. Słuchając go, zdałam sobie sprawę z tego, że to znana mi melodia, ale raczej z innego wykonania, z innym tekstem. Nie potrafiłam przypomnieć sobie jakie to fado, wiedziałam tylko, że wzrusza mnie, jak zwykle, że nie mogę się uwolnić od piękna tej melodii. Tak właśnie jest z fado tradycyjnym, te melodie pozostają gdzieś głęboko we mnie i zawsze tak samo mocno poruszają, gdy je usłyszę na nowo na koncercie. Camane pokazał w tym fado najwięcej emocji, wypłakał wszystkie łzy, choć nie uronił ani jednej, a ja jeszcze bardziej pokochałam jego głos. Triste sorte

Komentarze

  1. Piękny tekst!!! Ja też jestem pod wrażeniem tego koncertu (jak i wcześniejszych). Jestem wielbicielką Camane od wielu lat.Dla mnie to geniusz!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo poruszający koncert! Camane wytworzył niezwykłą intymność między nim a słuchaczami. Bardzo trafna uwaga - ja również miałam wrażenie, że każde fado kierowane jest do mnie. A gdy zaczął koncert słowami "Wiem, że czekasz na mnie" po prostu odpłynęłam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki wielkie za komentarze! Wspaniale jest wiedzieć, że są ludzie, którzy przeżyli ten koncert równie mocno, co ja :) Po koncertach fado zapraszam także na www.folk24.pl, gdzie ukazują się moje bardziej "okrzesane" relacje http://www.folk24.pl/w-folkowym-tonie/ksiaze-i-anna/

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Historia jednej płyty odc. 1 - Sade "Promise"

Podróż w świat ciemnych emocji [„Tango” Yasmin Levy w NOSPR]

Edyta Bartosiewicz