Święta, Święta...na jazzowo.

Wigilia nie mogłaby się odbyć bez muzyki. Chociaż dzisiaj pewnie mało kto usiądzie, żeby coś poczytać, chciałabym podzielić się brzmieniem moich Świąt Bożego Narodzenia.
Są głosy, bez których nie potrafiłabym poczuć świątecznej atmosfery. Nie wiem czemu, ale w większości są to wielcy wokaliści jazzowi. Dziś już nie ma takich głosów, a nawet jeśli są, nie mają w sobie takiej magii. Od kilku lat próbuję zrozumieć dlaczego nie znajdują się następcy tych wielkich mistrzów, bo nawet jeśli pojawi się ktoś naprawdę dobry, nie ma w sobie tej szlachetności.

Jednym z nich z pewnością jest Nat King Cole. Geniusz, któremu nikt nie dorówna, zresztą chyba nawet niewielu próbuje. Jego ciepły i "uśmiechnięty" głos co roku kołysze mnie w ten zimowy czas. Czy można nie uśmiechnąć się razem z nim? Christmas Song

Następna niech będzie Ella Fitzgerald. Moja ukochana wokalistka jazzowa. Nigdy nie pojmę jak ona to robiła, że mając bardzo mocny głos, potrafiła jednocześnie śpiewać z taką lekkością. Miała w sobie światło, które tak bardzo jest przecież obecne w ten wigilijny czas... Misty

Obok Elli zawsze musi się pojawić być może najbardziej męski ze wszystkich głosów jazzowych. Frank Sinatra, którego z kolei tak wielu próbuje dziś kopiować. Jednak Frank był tylko jeden, z głębokim, aksamitnym głosem, który kocha się od pierwszych dźwięków. Przyznam, że w jego wykonaniu bosko brzmią nawet oklepane świąteczne standardy, więc niech jeden zabrzmi tutaj: White Christmas

Skoro Wigilia, to z pewnością posłucham "duetu doskonałego", jaki stworzyli Johnny Hartman i John Coltrane. Nie ma nic łagodniejszego i bardziej uspokajającego niż ich ballady. Właśnie dzięki tym nagraniom poznałam to liryczne oblicze Coltrane'a, a ciepły, niski głos Hartmana zaczarował mnie... My one and only love

No dobrze, ale nie same ballady zabrzmią na Święta! Jest jeszcze Sara Vaughan i jej wielobarwny głos, tak jasny i kobiecy w wysokich rejestrach, a ciemny, niemal męski w niskich. Kiedy myślę o niej, pierwszy utwór, który przychodzi mi do głowy, jest zawsze ten sam - Lullaby of Birdland.

Wśród tych artystów musi jeszcze pojawić się zupełnie inny inny głos. Billie Holiday miała w sobie coś absolutnie smutnego, potrafiła stworzyć niezwykły klimat, taki kameralny... bez popisów i szaleństwa. Jest jeden utwór, który moim zdaniem najlepiej obrazuje ten jej smutek, przepiękna ballada (ale nie polecam jej komuś o mocno depresyjnej naturze!) - Gloomy Sunday


Na sam koniec chciałabym wszystkim zaglądającym na mojego bloga życzyć spokojnych, rodzinnych i baaardzo muzycznych Świąt Bożego Narodzenia. Cieszmy się atmosferą tych dni i oby udało się nie przejeść za bardzo!
Już niebawem płytowo-koncertowe podsumowanie roku, a teraz wesołych świąt, tak radosnych, jak w tej piosence Stinga, ale nie pytajcie dlaczego akurat ona kojarzy mi się ze świątecznym czasem - Spread a little happiness :)

Komentarze

  1. Moją ukochaną wokalistką jest Doris Day, nie mniej jednak Ella była, jest i będzie niesamowita. Jazz i standardy jazzowe uwielbiam, bo kto dziś tak wspaniale technicznie śpiewa... Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Historia jednej płyty odc. 1 - Sade "Promise"

Podróż w świat ciemnych emocji [„Tango” Yasmin Levy w NOSPR]

Edyta Bartosiewicz