Mísia w Teatrze Starym w Lublinie

Fado to dla mnie muzyka, którą muszę co jakiś czas "dostarczać" swojemu organizmowi, inaczej czegoś bardzo mi brakuje. Oczywiście płyty nie wystarczają, potrzebne są koncerty i to dobre, bo tylko one naprawdę zaspokajają ten głód. Nigdy nie byłam wielką fanką Mísi, wydawała mi się zbyt teatralna, a jej fado zbyt odległe od tradycyjnego brzmienia tej muzyki. Do pojechania na jej koncert w Lublinie przekonał mnie... jeden utwór -Tive um coração, perdi-o. Wiedziałam, że jeśli cała nowa płyta brzmi w ten sposób, to i koncert z pewnością mnie nie rozczaruje. Nie myliłam się ani trochę, to był niezwykły wieczór - fado dojrzałe, przemyślane, bez udziwnień - co nie znaczy, że bez poszukiwań.

Najnowsza płyta Mísi - "Para Amália", to album poświęcony Amálii Rodrigues, znalazły się na nim nowe interpretacje piosenek wykonywanych kiedyś przez Amálię, ale również współczesne kompozycje, wiersze opowiadające o Amálii. W przepięknym wnętrzu Teatru Starego, z towarzyszeniem Luisa Guerreiro (gitara portugalska), Daniela Pinto (gitara klasyczna) i Fabrizio Romano (fortepian) Mísia zaprezentowała materiał z tejże płyty.
Na koncert pojechałam nie znając jeszcze brzmienia całej płyty, bo nie jest ona póki co dostępna w Polsce, dlatego - choć sporo piosenek znałam z wykonań Amálii - interpretacji Mísi nie słyszałam wcześniej. Od pierwszych dźwięków urzekła mnie atmosfera, gra ciszy i wyśmienite nagłośnienie. Mísia zaczęła od utworu "Solidão (Canção do mar)", tylko z fortepianem i w podobnej atmosferze minęła cała pierwsza część koncertu. Każdy z utworów został przez Fabrizio Romano zaaranżowany w nieco innej stylistyce, można było usłyszeć wpływy tanga, czy muzyki impresjonistycznej i doskonale te brzmienia łączyły się z przepięknymi kompozycjami w większości napisanymi przez Alaina Oulmana. Mísia, w czerwonej sukni, niczym prawdziwa diwa, prawie nieruchomo stała przy mikrofonie, w każdej piosence stwarzała nowy nastrój, a jej mocny głos wybrzmiewał z dramatycznym pogłosem. W tej pierwszej części koncertu nie było miejsca na radosne fado, to była potężna dawka melancholii, niemal przerysowanej, ale naprawdę pięknej. Gitary wprowadziło delikatnie "Tive um coração, perdi-o", pierwsze akordy gitary portugalskiej zabrzmiały przeszywająco, a Mísia pokazała co znaczy w fado to "wyrzucanie emocji", przekraczanie granic, śpiew, niczym płacz. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak bardzo ostatnio wzruszyłam się słuchając fado. Jej głęboki, rozwibrowany głos, którym zazwyczaj bardzo swobodnie operuje, wyznaczając mu jednak pewne ramy, tutaj zupełnie zdawał się ich nie mieć - liczyło się przekazanie emocji, bardzo skrajnych, gwałtownych. To był utwór, po którym musiała nastąpić chwila ciszy, oddech i gromkie brawa, a później Mísia zeszła ze sceny pozostawiając pole do popisu gitarzystom. Na każdym koncercie fado musi się znaleźć moment na guitarradę, fado wykonywane tylko na gitarach, bez pieśniarza. Jednak ta guitarrada była wyjątkowa, bo Luis Guerreiro i Daniel Pinto nie zagrali żadnej ze znanych, bardzo szybkich kompozycji gitarowych, tylko... trzy wielkie przeboje, doskonale znane z wykonań Amalii - jeśli dobrze pamiętam, były to: Estranha forma de vida, Havemos de ir a viana i Casa da mariquinhas. Te trzy fragmenty połączone w jedną długą guitarradę, sprawiły mi ogromną przyjemność. Mísia powróciła na scenę w czarnej sukni, znacznie bardziej stonowana w wyglądzie, co można było odczytać symbolicznie - zaczęła się "część fado", tylko z dwiema gitarami, jak w lizbońskich tawernach. Pojawiły się także skoczne melodie, Mísia (jak zwykle pieśniarki fado) zaczęła łagodnie kołysać biodrami i radośnie bawić się muzyką. Zaskoczyło mnie, że tak swobodnie odnajduje się w tradycyjnym brzmieniu fado - była tak naturalna, jakby dzień wcześniej śpiewała w którymś z lizbońskich domów fado. To fantastyczne, że artystka, która od tylu lat występuje na scenach teatralnych itp. tak pięknie potrafi powrócić do korzeni fado, nie wszystkim się to udaje! Czułam jak angażuje się w każde śpiewane słowo, jak każdy tekst jest jej w pewien sposób bliski, zresztą nie były to byle jakie teksty, Mísia z ogromną kulturą, wyczuciem i zrozumieniem interpretowała wspaniałą poezję portugalską. Przy tej kulturze i wyczuciu chciałabym się jeszcze na chwilę zatrzymać, bo odczuwałam to nie tylko w jej śpiewaniu, ale także w zachowaniu w stosunku do publiczności. Mísia wyraźnie założyła, że ma do czynienia z ludźmi, którzy wiedzą na jaki koncert przyszli. Nie opowiadała ze szczegółami o co chodzi w fado, właściwie w ogóle o tym nie mówiła, opowiadała jedynie o Amálii, ale nie streszczała dokładnie jej biografii, a bardziej uświadamiała słuchaczom kim ta Królowa Fado jest dla niej i dla większości Portugalczyków. Nie namawiała też uporczywie publiczności do klaskania, śpiewania, tańczenia... co nie znaczy, że nie nawiązywała kontaktu z publicznością. Po prostu potraktowała publiczność jak inteligentnych partnerów do rozmowy o muzyce i poezji. Było to dla mnie równie piękne i wzruszające (bo niestety bardzo niecodzienne), co sama muzyka podczas koncertu.
Oprócz języka portugalskiego, Mísia pozwoliła sobie też na dwa utwory w innych językach. W pierwszym z nich - "Maria la portuguesa" zagrała nawet na kastanietach, a jej śpiew - lekko stylizowany na flamenco, w języku hiszpańskim zabrzmiał wspaniale. Mało jest pieśniarzy fado, którzy potrafią na tyle swobodnie śpiewać w innych językach, że brzmienie ich głosów na tym nie traci, więc naprawdę Mísi należą się wielkie brawa. Drugim utworem wykonanym w innym języku, była... "Dumka" Fryderyka Chopina! Mísia na bis postanowiła nawiązać do swojego projektu "Our Chopin affair", który kilka lat temu prezentowała w Warszawie podczas Festiwalu Beethovenowskiego. Mogę tylko powiedzieć, z prawdziwym podziwem, że w języku polskim głos Mísi także nie ucierpiał. Bez wątpienia jest to artystka, która ma doskonały słuch i wyjątkową wrażliwość. Na sam koniec koncertu Mísia zostawiła utwór, który w jej wykonaniu jest pewnie równie znany, co w wykonaniu Amálii - "Lágrima". Znów mnie wzruszyła, zarówno w emocjonalnych kulminacjach, jak i w cichych, perfekcyjnie "plecionych" melizmatach. O trzeci bis publiczność się nie dopominała, były owacje na stojąco, widziałam ogromne uznanie w oczach słuchaczy, ale po tej piosence mogła nastąpić tylko cisza. Myślę, że wszyscy to czuli...

Na długo zapamiętam ten wieczór, dostałam dokładnie to, czego potrzebowałam, a nawet więcej - FADO, bardzo autentyczne, takie w którym szczere emocje nie są zagłuszane zbyt dużym nagromadzeniem dodatkowych dźwięków. Udało mi się także zdobyć po koncercie płytę "Para Amália" i wszystkim (a szczególnie tym, którzy nie byli na koncercie) bardzo ją polecam, to muzyka, która samym swoim brzmieniem zmusza do przemyśleń i mocniejszego odczuwania.

Komentarze

  1. Nic dziwnego, że zaśpiewała dobrze po hiszpańsku, wychowała się w Barcelonie. Matka - Katalonka, ojciec - Portugalczyk.

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę, jedna piosenka przekonała Cię do wzięcia udziału w koncercie? Ekstra!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Historia jednej płyty odc. 1 - Sade "Promise"

Podróż w świat ciemnych emocji [„Tango” Yasmin Levy w NOSPR]

Edyta Bartosiewicz