Wokół XV Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego - kilka słów o skrzypcach i pojmowaniu muzyki

Długo wzbraniałam się przed pisaniem o skrzypcach i w ogóle o muzyce powszechnie uznawanej za poważną. Początkowo powstrzymywał mnie brak wystarczającej wiedzy, ale przecież wiedza tak naprawdę nigdy nie jest wystarczająca, zawsze się znajdzie ktoś lepiej rozeznający się w określonym temacie. Później obawiałam się (i trochę do dziś tak mam), ponieważ bardzo nie chciałam stać się typowym krytykiem muzycznym, kimś na wzór ludzi, których strasznie nie lubię. 
Trwa XV Międzynarodowy Konkurs Skrzypcowy im. Henryka Wieniawskiego, to już trzeci raz, kiedy śledzę go dość dokładnie, ale za każdym razem mam kompletnie inne spojrzenie. 10 lat temu jeszcze niewiele wiedziałam o muzyce, odbierałam ją trochę uchem laika, tyle że posiadającego niezły słuch. 5 lat temu wydawałam bardzo ostre sądy, wierząc, że wszyscy muszą grać w jeden jedyny słuszny sposób - tak jak ja sama jestem uczona. W tym roku konkursu słucham znacznie bardziej liberalnie, bogatsza o 5 lat studiów, o spotkania z różnymi muzykami, sukcesy, porażki, nowe doświadczenia. Patrzę też na tegoroczną edycję, jak na pewne... zjawisko medialne, bo zarówno zeszłoroczny Konkurs Chopinowski, jak i tegoroczny Wieniawski są doskonale rozpromowane w telewizji i internecie. Słuchacze przeżywają emocje przypominające te sportowe, mają swoich faworytów, na bieżąco komentują występy, spierają się, zachwycają. To piękne, dopóki nie pojawiają wypowiedzi pozbawione kultury, tak jakby ich autorzy zapominali, że rozmawiamy o prawdziwych osobach, dla których ten konkurs jest ogromnym wyzwaniem i przeżyciem. Mój wpis skierowany jest głównie do ludzi niezwiązanych zawodowo z muzyką, którzy ostatnie dni spędzają na śledzeniu konkursowych zmagań, bo kochają dźwięk skrzypiec. Nie jest moim celem omawianie konkretnych uczestników, komentowanie decyzji jury, to będzie raczej zbiór przemyśleń skrzypcowo-muzycznych skupionych wokół Konkursu Wieniawskiego.

Chłodny perfekcjonizm kontra gorąca niedokładność
Ocenianie muzyków biorących udział w konkursach, jest niezwykle trudne i łączy się z ogromną odpowiedzialnością. Potrzeba dużego wyczucia, spostrzegawczości i doświadczenia, żeby nie przegapić wielkiego talentu. Konkursy też rządzą się zupełnie innymi prawami, niż koncerty. O ile podczas koncertu najważniejsze jest, by porwać i wzruszyć publiczność, o tyle mam wrażenie, że na konkursie najistotniejszą kwestią jest to, żeby swój program zagrać możliwie bezbłędnie. I tu pojawia się pierwsze słowo, które dla mnie jest bardzo niejednoznaczne, trudne do zdefiniowania - "bezbłędnie". Co to znaczy w przypadku gry na skrzypcach? Można zagrać perfekcyjną intonacją, pięknym dźwiękiem, odegrać wszystkie zapisane w nutach dźwięki, jednak to nie wszystko. Liczy się również zrozumienie muzyki, właściwe poprowadzenie frazy i... emocje jakie muzycy wkładają w wykonanie. I tu pojawiają się pierwsze trudności w sprawiedliwym porównaniu uczestników i ocenieniu kto jest lepszy. Trudno źle ocenić kogoś, kto wykona wszystko chłodno, ale perfekcyjnie technicznie. Jednak w przypadku osoby, która gra absolutnie całą sobą, kipi od emocji, ale ma drobne niedokładności, wpadki intonacyjne itp., sprawa nie jest już taka prosta. Ja słuchając tego konkursu wielokrotnie miałam wrażenie, że najbardziej podobają mi się ci, którzy byli w stanie zaryzykować, że coś im nie wyjdzie, zagrać bez chłodnej kalkulacji i przekazać to, co w tym momencie czują. Jednak tak jak pisałam, konkursy rządzą się swoimi prawami. Nie zawsze moje odczucia były zgodne z decyzjami jury, ale w większości indywidualność, osobowość i emocje były doceniane.

Emocje - wystudiowane, czy prawdziwe?
Temat emocji w grze to też trudna sprawa. Wiele lat słyszałam, że emocji trzeba się nauczyć, ćwiczyć granie z nimi, tak aby na scenie nic nas nie zaskoczyło. To prawda, interpretacja musi być przygotowana, pewne elementy powinny być wystudiowane, bo na scenie, kiedy dochodzi stres i niecodzienne warunki, nie można sobie pozwolić na "rzeczy nieznajome". Ale... ale... Muzyka jest autentyczna wtedy, jeśli oddaje aktualne odczucia wykonawcy, jeśli jest spontaniczna. Myślę, że czasem trzeba dać się ponieść muzyce, coś przerysować, przewibrować, postawić za ostro dźwięk, nawet zazgrzytać, zagrać nieco inną dynamiką, a jeśli jest to utwór lub fragment dzieła grany solo - zrobić większe zwolnienie/przyspieszenie, niż to zaplanowane. Wolę, kiedy ktoś nie zagra ładnie, ale pokaże swoje prawdziwe emocje, niż jeśli przedstawi tylko wcześniej obmyślony plan. Oczywiście, żeby pozwolić sobie na takie spontaniczne granie, trzeba mieć doskonałą technikę, która nie zablokuje możliwości przekazania wszystkiego, co chce się powiedzieć muzyką. Granicą w pokazywaniu siebie jest też epoka i stylistyka w jakiej muzyk się porusza. Ktoś czytając ten fragment mojego wpisu, mógłby się zacząć ze mną kłócić, że przecież skrzypek grający muzykę poważną występuje w służbie kompozytora i przede wszystkim trzeba "zagrać kompozytora" - to co zapisane w nutach. Rzeczywiście, to jest sprawa nadrzędna, nie należy wykrzywiać kompozycji, ale też... zastanówmy, czy wielcy wirtuozi skrzypiec zostaliby tymi wielkimi wirtuozami, gdyby tylko i wyłącznie tak skrupulatnie przekazywali to, co kompozytor napisał?

"Nie zasługuje na miejsce w następnym etapie! Jest tu po znajomości"
Na koniec kilka zdań o środowisku muzycznym, ale też o kwestii publicznego oceniania w mediach. Po wielu komentarzach facebookowych widzę, że ludzie wierzą, że w tak wspaniałej sztuce, jaką jest gra na skrzypcach, na konkursach liczy się tylko piękno, a wygrywa najlepszy. Ja zawsze chcę wierzyć, że tak jest, ale niestety w każdej dziedzinie znajomości odgrywają dużą rolę, tak jest, będzie, trzeba się z tym pogodzić i cieszyć się muzyką. Nie rozumiem natomiast ludzi, którzy roztrząsają publicznie temat, czy ktoś dostał się do następnego etapu konkursu po znajomości. Po pierwsze, jak wspomniałam we wstępie, nie piszemy o jakichś nieistniejących wytworach, tylko o ludziach z krwi i kości. Po drugie, myślę, że w większości przypadków wykonawca jest osobą najmniej odpowiedzialną za to, że gdzieś został przepuszczony nie z powodu jakości swojej gry. I choć takie zaplecze (wpływowy profesor, poparcie w jury) zawsze pomaga się przebić, czyli teoretycznie ułatwia, to ma też inne oblicze - ciągle trzeba udowadniać, że naprawdę jest się tak dobrym, jak ktoś twierdzi.
Śledząc Konkurs Wieniawskiego wkurzam się, kiedy czytam, że jakiś skrzypek nie zasługuje na miejsce w następnym etapie, że jego gra to porażka, że "dziękujemy, do widzenia". Na tym konkursie nie ma słabym skrzypków. Myślę, że również w eliminacjach brali udział sami świetni muzycy, a do konkursu zostali wybrani jeszcze lepsi. Tutaj możemy rozmawiać na poziomie porównań interpretacji, jednego bardziej przekona to, drugiego tamto, ktoś woli dźwięk jaśniejszy, ktoś ciemniejszy, ktoś preferuje grę łagodniejszą, ktoś chce zobaczyć na scenie wulkan energii. To, że komuś coś nie wyszło podczas konkursowych występów, nie oznacza, że jest słabym skrzypkiem. Ci wszyscy muzycy przygotowują ogromny program na cztery trudne etapy. Każdy występ to (oprócz niewątpliwej przyjemności z grania) stres, sprawdzian dla koncentracji, ogromny wysiłek fizyczny i psychiczny, liczy się również umiejętność odnalezienia się na scenie. Nie każdy jest urodzonym solistą - nawet wśród finalistów widać, że niektórzy grając z orkiestrą czują się jak przysłowiowa ryba w wodzie, inni być może wolą repertuar kameralny. To są ludzie, a nie maszyny i mam nadzieję, że właśnie ta "ludzkość" zostanie doceniona przy werdykcie.

Swój wpis publikuję celowo przed wynikami IV etapu. Nie jest dla mnie aż tak ważne, kto wygra konkurs. Myślę, że co najmniej pięcioro z finałowej siódemki może zająć pierwsze miejsce, wszystko zależy od tego, co okaże się najistotniejsze dla jurorów. Podziwiam talent i ogromną pracę każdego uczestnika, mam nadzieję, że będę miała szansę słuchać ich na koncertach!

Komentarze

  1. Dobrze Julia. Trzymam kciuki za blog i następne wpisy. Gdyby tylko Dorota mogła mojemu ścisłemu umysłowi przedstawić swoją tfurczorść jak ty opisałaś muzykę to byłbym mniej skonfundowanym komentatorem jej prac na fb - czytaj lepszym człowiekiem :) Uncle Rezler.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Fado - o co w tym chodzi?

Historia jednej płyty odc. 1 - Sade "Promise"

Muzyczna wyspa Yumi Ito [Yumi Ito "Ysla"]