Noc pełna wrażeń na Rua dos Remédios / A Night Full of Sensations on Rua dos Remédios
[English below]
Znowu tu wracam! Za każdym odkrywam coś nowego, nowe miejsca, nowych artystów. Tak, to prawda, w Lizbonie jest sporo turystów – nawet w grudniu, ale nie znaczy to, że nie można już trafić na świetne fado. Są lokale, do których nie wpuszczą Was bez zarezerwowania stolika, w których za słuchanie fado trzeba dodatkowo zapłacić i zjeść drogą kolację, ale można je ominąć. I właśnie tym razem (to mój piąty pobyt w Lizbonie!) postanowiłam iść na żywioł, nic nie rezerwować, omijać te elegancko-drogie miejsca, a przynajmniej na razie taki jest plan.
Znowu tu wracam! Za każdym odkrywam coś nowego, nowe miejsca, nowych artystów. Tak, to prawda, w Lizbonie jest sporo turystów – nawet w grudniu, ale nie znaczy to, że nie można już trafić na świetne fado. Są lokale, do których nie wpuszczą Was bez zarezerwowania stolika, w których za słuchanie fado trzeba dodatkowo zapłacić i zjeść drogą kolację, ale można je ominąć. I właśnie tym razem (to mój piąty pobyt w Lizbonie!) postanowiłam iść na żywioł, nic nie rezerwować, omijać te elegancko-drogie miejsca, a przynajmniej na razie taki jest plan.
Rua dos Remédios nocą. Fot. Dorota Cieślińska-Brodowska |
Wczoraj późnym wieczorem wybrałam się na Rua dos Remédios i powolutku zmierzałam w stronę mojego ukochanego Mesa de Frades, ale po drodze piękne głosy zatrzymały mnie przy innym lokalu. Mała tawerna, nawet nie mogłam dostrzec jej nazwy, a w środku śpiewająca dziewczyna, dziwnie znajoma i gdzieś obok chłopak, który niewinnie nucił sobie coś pod nosem. Nucił jednak tak, że wiedziałam, że muszę tam zostać.
Szybko zorientowałam się, że wcale nie jest to zupełnie nieznane
mi miejsce, tylko zwyczajnie nie miałam świadomości, gdzie
trafiłam – usiadłam bowiem w Bela Vinhos e Petiscos. To
klub, który sprawia wrażenie niespecjalnie turystycznego, jest tam
raczej mało miejsca i panuje przyjazna, rodzinna atmosfera. Nie było
najmniejszego problemu, by usiąść przy małym stoliczku, wypić
kieliszek porto i posłuchać fado. Było warto!
Chłopak, którego słyszałam wcześniej nucącego, to Sergio da
Silva – niesamowity młody pieśniarz, mam nadzieję, że
będzie jeszcze o nim głośno. Takie niskie, mocne głosy zawsze
powodują, że mam gęsią skórkę. Jeśli jeszcze do tego dochodzi
świadoma, przemyślana interpretacja i ogromna emocjonalność,
pojawiają się łzy wzruszenia. Właśnie tak czułam się słuchając
w jego interpretacji Lágrimas do céu. Ta kompozycja, oparta
na melodii Fado Cravo, zawsze wywołuje we mnie silne emocje, ale w
wykonaniu Sergio to naprawdę było mistrzostwo. Jego porywcze,
kontrastowe i niezwykle intensywne wykonanie bardzo mnie poruszyło.
Niecierpliwie czekam aż nagra płytę, bo wśród współczesnych
pieśniarzy, obok Camané, Ricardo Ribeiro i Duarte, to dla mnie
jeden z najciekawszych głosów. Lubię takie odkrycia!
Po nim kilka fados zaśpiewała Diana Vilarinho. I faktycznie
nie była to postać mi nieznana. Już jakiś czas temu wypatrzyłam
tę pieśniarkę na youtube, wydała mi się oryginalna. Słuchając
jej na żywo utwierdziłam się w tym przekonaniu. W całym tym
tłumie pieśniarek, które wszystkie siebie nawzajem kopiują, Diana
się wyróżnia. Jej wykonania są bardzo różnorodne. Przeplata
mocne kulminacje, zaśpiewane silnie postawionym głosem, z
delikatnymi fragmentami, czasem prawie wyszeptanymi ciekawie matową
barwą. Czuję jej młodość, potrzebę poszukiwania własnego
głosu, ale już teraz można o niej powiedzieć, że jest
charakterystyczną pieśniarką.
Pod koniec artyści stworzyli spontaniczny duet. Diana stojąc przy
gitarzystach zaczęła fado, a w trakcie dołączył się do niej
siedzący przy stoliku Sergio da Silva. Towarzyszący im gitarzyści
– (Eurico Machado na gitarze portugalskiej, niestety nie zapisałam
dobrze nazwiska drugiego gitarzysty) jeszcze podsycali energię tego
duetu. Dla takich chwil warto przyjeżdżać do Lizbony, to jest
prawdziwe fado. Wcale nie napuszone, ustawione, lecz naturalne,
prosto z serca.
Będąc kilkaset metrów od Mesa de Frades nie mogłam sobie
odmówić wybrania się tam. Po godzinie 23, jak zawsze skierowałam
tam swoje kroki. Trochę się obawiałam jak będzie, bo słyszałam,
że po remoncie klub zmienił swój charakter, że ochroniarze, że
trudno wejść bez rezerwacji, że jakby sztywno, elitarnie... Więc
dementuję plotki! Do Mesa nadal można wejść ot tak, napić się
wina i posłuchać fado. To prawda, jest ochroniarz przed wejściem,
ale dba on jedynie o to, by nikt nie próbował się dobijać w
trakcie trwania występu. Za to pomiędzy utworami wpuszcza bez
problemu. W środku jest jak zawsze ciepło, tłoczno i raczej
niezobowiązująco. Trochę zmienił się wystrój – po remoncie
Mesa de Frades jest dwupoziomowe, a tym samym mieści się tam więcej
ludzi. Jednak nadal są to ludzie, którzy naprawdę chcą słuchać
fado. Początkowo było sporo turystów, ale po północy stopniowo
zaczęli się wykruszać i na ich miejsce zjawiali się kolejni
muzycy, pieśniarze, krewni i znajomi... jak zawsze!
Wśród tych zjawiających się gości wypatrzyłam Carminho –
mam jakieś szczęście do spotykania jej w Lizbonie, kilka lat temu
trafiłam na nią w klubie Sr. Vinho. Tym razem pieśniarka wpadła
tylko na chwilę, zupełnie towarzysko i nic nie zaśpiewała, a ja
żałowałam, że nie zdążyłam zamienić nią z słowa. Na
szczęście w Mesa tej nocy niezwykłych doznań nie brakowało.
Główną gwiazdą wieczoru była wczoraj Teresinha Landeiro,
o której już pisałam przy okazji poprzednich relacji z Lizbony. Z
radością słucham jak ta dziewczyna się rozwija, jak jej
interpretacje stają się coraz dojrzalsze i ciekawsze. Podoba mi się
ile ma w sobie światła i młodzieńczej świeżości. Wczoraj
zauroczyła mnie swoim wykonaniem wielkiego przeboju Amálii
Rodrigues – Alfamą. Zaśpiewała po swojemu, przejmująco
szczerze.
Po Teresinhi wystąpił José Manuel Barreto. To już starszy,
dojrzały, i doświadczony pieśniarz, miałam okazję usłyszeć go
kilka lat temu w Mesa de Frades. Jego interpretacje fantastycznie
kontrastowały z wcześniejszym występem Teresinhi. Była świeżość,
młodość i porywczość, a później stonowane, przemyślane
interpretacje. Sposób śpiewania José Manuela Barreto jest
momentami melodeklamacyjny, bez skomplikowanych melizmatów, bliski
temu, co prezentuje Carlos do Carmo. I mimo że przy długim
słuchaniu taki rodzaj fado mnie nie fascynuje, to wczoraj dałam się
porwać opowieściom pieśniarza.
Do wieczoru pełnego niespodzianek dołączyło jeszcze dwoje
pieśniarzy. Znów skrajnie różnych. Oczarowała mnie Beatriz
Silva. Nie znałam jej wcześniej, a od pierwszego dźwięku
czułam, że w jej śpiewaniu jest "to coś". Przede
wszystkim zachwyciła mnie barwa jej głosu - niski, mocny, pełen
intensywnej wibracji, doskonale wypełniał wnętrze klubu. Świetnie
utrzymywała napięcie na każdym dźwięku, ciekawie budowała
dramaturgię. Oby zrobiła wielką karierę!
Moją pierwszą noc z fado zakończył Bernardo Sá-Nogueira.
To również pieśniarz, którego nie znałam i niewątpliwie było
to ogromne zaniedbanie. Ponownie był to popis dojrzałego
pieśniarza, w pełni świadomie budującego zarówno swój
wizerunek, jak i interpretacje. Zafascynował mnie jego niski (wręcz
tubalny), bardzo mocny głos. To bez wątpienia w świecie fado ważna
postać, z której zdaniem bardzo liczą się młodzi pieśniarze.
Żałuję, że dziś we Fnacu nie złapałam żadnej jego płyty, ale
może jeszcze jutro w Muzuem Fado nadrobię zaległości.
To był dopiero pierwszy wieczór, a już tyle się wydarzyło. Nie
mogę się doczekać, co będzie dalej. Tyle się dzieje, że
zupełnie nie chce mi się siedzieć na facebooku, ale postaram się
Wam trochę o Lizbonie popisać :)
I'm back here again! Each time I discover
something new - new places, new artists. Yes, it's true, there are a
lot of tourists in Lisbon - even in December, but it doesn't mean
that you can't find some great fado anymore. There are places you
shall not enter without booking a table in advance, where you have to
pay extra for listening to fado and have an expensive dinner. Such
places can be easily avoided. So this time (my fifth stay in Lisbon,
fancy that!), I decided to book nothing earlier, ignore those elegant
and expensive places - at least for now - and simply wing it. Sounds
like a plan.
Yesterday, late in the evening, I set off towards
Rua dos Remédios. While slowly heading in the general direction of
my beloved Mesa de Frades, I got stopped by beautiful voices sounding
from yet another place. A small tavern whose name I couldn't even see
anywhere. Inside, a singing girl, strangely familiar at that, and
somewhere beside her, a boy, humming innocently under his nose. He
was humming in such a way though that I instantly knew I had to stay
there.
I quickly realised this place was not completely
unknown to me, I simply didn't know what I had chanced upon - I was
sitting in Bela Vinhos e Petiscos.
The club doesn't seem to fall into a category of typical tourist
places - it offers rather limited space and exudes a friendly, family
atmosphere. There was no problem to find a free seat at a small
table, have a glass of Porto and listen to fado. Worth every second!
The boy I'd heard humming before was Sergio
da Silva – an incredible young
singer. I hope he'll bask in the limelight of world music one day.
Such low, strong voices always give me goose bumps and if they are
accompanied by conscious, thoughtful interpretation and great
sensibility, my eyes well up with tears. This is how I felt when
listening to Lágrimas do céu
in his interpretation. This composition, based on the melody by Fado
Cravo, always evokes strong emotions in me, but Sergio's performance
turned it into a real masterpiece. His impulsive, contrasting and
extremely intense rendition moved me tremendously. I cannot wait for
him to record an album, because it is one of the most interesting
voices for me, next to Camané, Ricardo Ribeiro and Duarte, among
contemporary singers. I like such discoveries!
After him, Diana
Vilarinho sang a few fados. And indeed
she is not unfamiliar to me. It's been quite a while since I noticed
this singer on YouTube and she seemed quite unique to me. Listening
to her live only reinforced that conviction. In this crowd of singers
who all copy one another, Diana stands out. Her renditions are very
diverse. She intertwines strong climaxes, sung with a strong voice,
with delicate fragments, sometimes almost whispered in an
interestingly matt colour. I feel her youthfulness, the need to look
for her own voice, but we can already say that she is a
characteristic singer.
At the end, the artists created a spontaneous duo.
Diana, standing by the guitarists, started a fado, and during the
course of her solo, Sergio da Silva, who was sitting at the table,
joined her. The guitarists who accompanied them (Eurico Machado on
Portuguese guitar; unfortunately, I didn't manage to note down the
other guitarist's name) boosted the duo's energy even more. This is
exactly for such moments that one should come to Lisbon. That is the
genuine fado. Not inflated at all, arranged, but natural at the same
time. Straight from the heart.
Since I was a few hundred metres from Mesa
de Frades, I could not deny myself the
pleasure of going there. After 11 p.m., as always, I directed my
steps towards the very place. I was a bit worried what I would find
on the spot, because I heard that after the renovation the club
changed its character - you know: security guards, difficulty with
admission without a reservation, a stiff and elitist vibe.... So I'm
glad to deny all rumours! You can still enter Mesa just like that,
have some wine and listen to fado. True, there is a bodyguard at the
door, but he only makes sure that no one tries to storm the place
during a performance.
But he lets everybody in between
songs without any hustle. As always, the inside is warm, crowded and
more casual than anything else. The décor has changed quite a bit -
after the renovation, Mesa de Frades is two-storey, and thus
accommodates more people. However, these are still people who really
want to listen to fado. At first there were a lot of tourists, but
after midnight they gradually began to dwindle and got replaced by
more musicians, singers, relatives and friends.... as usual!
Among the newcomers, I saw Carminho.
I am lucky enough to meet her in Lisbon - a few years ago I bumped
into her at the Sr. Vinho club. This time the singer came in only for
a moment, totally casually so she did not sing anything, and I
regretted very much I did not manage to have a word with her or two.
Luckily, there was no shortage of extraordinary experiences in Mesa
that night.
Yesterday, the main star of the evening was
Teresinha Landeiro,
who I had already written about on the occasion of previous reports
from Lisbon. It's pure pleasure to listen how this girl develops, as
her interpretations become more and more mature and interesting. I
like how much light and youthful freshness she contains within her.
Yesterday, she enchanted me with her interpretation of Amália
Rodrigues' great hit, Alfama.
She sang in her own way, poignantly and sincerely.
Teresinha was followed by José
Manuel Barreto. I had the opportunity
to hear this older, mature and experienced singer in Mesa de Frades a
few years ago. His renditions contrasted fantastically with
Teresinha's earlier performance. There was freshness, youth and
impulsiveness, and later subdued, thoughtful interpretations. José
Manuel Barreto's way of singing is at times melodeclamatory, without
complicated melisms, akin to what Carlos do Carmo presents. And
although this kind of fado doesn't fascinate me when I listen to it
for a long time, I was captivated by the singer's tales yesterday.
Two more singers joined the evening full of
surprises. Again – extremely different. I got enchanted by Beatriz
Silva. I hadn't known her before and
from the first sound I felt there was that "something" in
the way she was singing. First of all, I was delighted with the tone
of her voice – low, strong, full of intense vibration, it perfectly
filled the interior of the club. She maintained suspense on every
sound and built dramaturgy in an interesting way. May she make a
great career!
My first night in fado ended with Bernardo
Sá-Nogueira. He is also a singer whom
I hadn't been familiar with before and it was undoubtedly a great
negligence on my part. Again, it was a performance of a mature
singer, consciously building both his image and interpretations. I
was fascinated by his low (almost hallow) and very strong voice. He
is undoubtedly an important figure in the fado world, whose opinion
is very important for young singers. I regret that today in the Fnac
I didn't get any of his album, but maybe tomorrow in the Museum of
Fado I'll make up for it.
It
was only the first evening and so much has happened. I can't wait to
see what comes next. Much is going on that I really don't like
spending my time on Facebook, but I'll try to show you a bit about
Lisbon :)
[Translation / Tłumaczenie: Dominika Pieczka]
Czy na zdjęciu na gitarze portugalskiej to Bernardo Couto? A viola?
OdpowiedzUsuńLatem w Mesa często śpiewał brat Carminho Rodrigo Rebelo de Andrade i matka Teresa Siqueira. Też miałam okazję tylko zobaczyć Carminho, która przyszła posłuchać występów rodziny.
KAT
Taaak! Właśnie wydawało mi się, że skądś go znam ;) Dzięki za podpowiedź! Nie zdążyłam się dopytać o nazwiska gitarzystów i niestety nie wiem kto na violi.
Usuń