Mariza opowiada Amálię
Długo mnie nie było na blogu, kilka wpisów
zaczęłam, ale nie skończyłam. Może po prostu czekałam na muzykę, która zmusi
mnie do pisania? Cieszę się ogromnie, bo do powrotu sprowokował mnie nowy album
Marizy. Tak, drodzy czytelnicy – jedna z najważniejszych dla mnie portugalskich
artystek nagrała swoją najlepszą płytę od… 15 lat. To wymaga odnotowania!
Mówiąc o tym, że pieśniarka nagrała swój
najlepszy krążek od 15 lat, odnoszę się oczywiście do Transparente (2005), które
produkował brazylijski wiolonczelista i aranżer – Jaques Morelenbaum. Ten sam
człowiek odpowiada za brzmienie nowego albumu, a ja utwierdzam się w
przekonaniu, że tylko z nim Mariza nagrywa płyty wyjątkowe i ambitne. Wreszcie
nie mogę jej zarzucić, że wypuszcza płytki i toporny pop. Wróciła jej dawna
wrażliwość i delikatność, a jednocześnie pojawiła głębia przekazu i dojrzałość,
której wcześniej nie miała.
Jeśli nie słuchaliście Mariza Canta Amália,
to być może po tym długim wprowadzeniu spodziewacie się, że pieśniarka nagrała
album tradycyjny, ale nic bardziej mylnego. Mariza od początku w swojej
twórczości uciekała od klasycznego brzmienia i tak też jest tutaj. Zaproszenie Morelenbauama do współpracy musiało spowodować, że płyta będzie
mieć brazylijski rys. Poza tym dominuje tu brzmienie orkiestry, która – ku
mojej radości – nie plącze się bez sensu, będąc jedynie harmonicznym uzupełnieniem,
ale opowiada także swoją osobną historię. Nie wiem nawet, co bardziej zajmuje
moje ucho, kiedy słucham nowej płyty – aranże orkiestry, czy interpretacje Marizy.
Już pierwsze dźwięki otwierającego album Com
Que Voz wywołują u mnie gęsią skórkę. Słyszałam nieskończenie wiele wersji
tego utworu. Można zaaranżować go bardzo prosto, tak by dać szansę na popis
jedynie pieśniarzowi, ale takich prób było już wiele. Morelenbaum zaproponował
rozległe, niemal hollywoodzkie (ale w dobrym tego słowa znaczeniu) brzmienie
orkiestry, główny temat z rzewnej wiolonczeli przechodzi gładko do wokalu,
dopiero później do gitar. Interpretacja Marizy też jest inna niż te, do których
nas przyzwyczaiła – prostsza, bardziej przytrzymana, a jednocześnie tak pełna i
przemyślana. Pieśniarka nie bawi się już zawiłymi melizmatami, nie epatuje
skrajnościami i chociaż lubiłam ją taką, doceniam ten nowy spokój w jej głosie.
Nie jest to absolutnie brak emocji, one po prostu mają teraz inny kształt i
wyraz.
Szczególnie mocno zmiany te słychać w Povo
Que Lavas No Rio – moim ulubionym utworze z płyty. Nigdy nie fascynowała
mnie ta piosenka w wykonaniu Amálii. Mariza opowiada ją na nowo, po swojemu, a
jednocześnie będąc blisko wrażliwości swojej mistrzyni. Niezwykle porusza mnie
we wszystkich cichych fragmentach, gdzie każdy jej dźwięk ma jakąś podskórną
intensywność, która tylko co jakiś czas wybucha. Co ciekawe, to jeden z utworów
z najmniej absorbującą aranżacją – orkiestra tworzy jedynie subtelne tło, a na
pierwszy plan wybijają się grający na gitarze portugalskiej Bernardo Couto i
oczywiście Mariza. Może, mimo że doceniam poszukiwania Marizy, wciąż
najbardziej lubię, kiedy jest blisko klasycznego fado.
Interesujący dialog z tradycją pojawia się w Estranha Forma de Vida. Utwór ten najczęściej wykonywany jest z
charakterystycznym dla fado zaznaczonym rytmem. Mariza i Morelenbaum złagodzili
go jednak, pozwolili płynąć orkiestrze, wspieranej fortepianem i tematami
gitary portugalskiej (także Bernardo Couto) oraz wiolonczeli. Bez tego
rytmicznego podbicia mam jednak wrażenie, że piosenka zaczęła brzmieć zupełnie
inaczej, a Mariza znów czaruje chłodnymi, niskimi dźwiękami i jasnymi
kulminacjami. Nie mogę też pozbyć się wrażenia, że Morelenbaum w swojej solówce
zgrabnie wplótł drobny cytat z Retrato em Branco e Preto Jobima. Może to
złudzenie, ale myślę, że brazylijskie nawiązanie w muzyce Alfredo Marceneiro mogłoby
być ciekawym zabiegiem.
Album Mariza Canta Amália ma
momenty, do których musiałam się przyzwyczaić. Wydaje mi się, że to dość częsty
przypadek na płytach z coverami. Zawsze pojawia się pytanie: na ile daleko wolno
odejść od oryginału? A może w ogóle powinien on stanowić tylko luźną inspirację
do własnej interpretacji? Od jakiegoś czasu najbardziej doceniam te covery,
które nie próbują się ścigać z wersjami oryginalnymi, lecz proponują coś
nowego. Myślę, że udało się to osiągnąć na nowej płycie Marizy. Przykładów
mogłabym znaleźć kilka, najbardziej jaskrawy to Barco Negro. Muszę
przyznać, że wolę ten utwór w wersji „afrykańskiej”, z samą perkusją, tak jak
dawniej często wykonywała go sama Mariza, a ostatnio m. in. Cuca Roseta.
Doceniam jednak brazylijskie i folkowe wpływy wpisane w nową aranżację. Równie
zaskakujące może być Cravos de Papel, jedyna naprawdę dynamiczna piosenka
na płycie, gdzie jazzujący aranż aż kipi od chwytliwych tematów i nieoczywistych
zmian rytmiczno-harmonicznych. Gdyby Mariza już zawsze nagrywała tylko tak
dobre rozrywkowe kawałki, byłabym przeszczęśliwa.
Od oryginału Amálii najtrudniej było mi
się oderwać w Formiga Bossa Nova – może dlatego, że znam każdy dźwięk z
jej wykonania i uwielbiam brzmienie gitar w wersji z Com Que Voz. Mariza
i Morelenbaum postanowili, że wyciągną z tej piosenki wszystko, co brazylijskie.
Pieśniarka śpiewa matowo, mało wibrując, bliżej jej do Elis Reginy niż fadowej egzaltacji.
Klimat bossa novy wprowadzają fortepian i perkusja, do tego gdzieś w tle delikatnie
dogaduje Luís Guerreiro na gitarze portugalskiej, a całość otula orkiestra. Zachwyciłam
się tą wersją, kiedy zapomniałam o oryginale i zrozumiałam pomysł na nowe
podejście.
Nie umiem ocenić tej płyty obiektywnie, bo
zbyt mocno wzrusza mnie, że Mariza nagrała wreszcie album, którego z przyjemnością
słucham od początku do końca. Czekałam na to wiele lat i wciąż jeszcze, po
miesiącu, nie otrząsnęłam się z radości. Myślę, że to fantastyczny hołd dla Amálii,
bo niebanalny, poszukujący nowego brzmienia tych piosenek. Jednocześnie nie ma
tu rewolucyjnego wywracania utworów na lewą stronę. Nawet jeśli niektóre
aranżacje są zaskakujące, nie przekraczają granic, nie tracą odniesienia. Świetnie
się słucha tego albumu, zwłaszcza, że znalazło się na nim zaledwie 10 kompozycji,
jest spójny i niedługi. Ukryty krytyk podpowiada mi, że to nie jest najlepsza
płyta w całej dyskografii Marizy, że trochę brakuje jej różnorodności i pazura,
ale na razie ciągle chcę do niej wracać i oby to trwało jak najdłużej.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMariza jej wyjątkowy magiczny, magnetyczny głos i wyśmienite interpretacje! A fado muzyka duszy, porusza najczulsze struny, przeszywa i pozwala przenieść się do innego świata! Marzę o podróży do Portugalii i posłuchania tej muzyki na żywo, a nie tylko z płyt... Mam kilka i często słucham. Pięknie napisałaś! Pozdrawiam!
Usuń