5. edycja Fado w Katowicach [Célia Leiria, Tiago Correia, Sofia Ramos]


Już piąty raz fado zabrzmiało w sali Filharmonii Śląskiej! Stowarzyszenie Miłośników Portugalii „My Lisbon Story” co roku organizuje fantastyczne wydarzenie, jakim jest Fado w Katowicach. A jako prawdziwa „fadofilka” – jak mogłabym go nie wspierać? Oczywiście, że w tym roku także pojawiłam się na koncercie.

 

Fado w Katowicach: Sofia Ramos, Pedro Amendoeira, Pedro Saltao, Paulo Paz. Fot. Roman Huzior

Trzeba przyznać, że fado w naszym kraju można posłuchać całkiem często. Pedro Moutinho niedawno objechał z koncertami kilka miast, w lipcu w Grudziądzu Festiwal Fado (Mariza, Antonio Zambujo, Teresinha Landeiro), a na Ladies’ Jazz Festival Fabia Rebordão. We wrześniu Maria Emilia na Gdańsk Siesta Festival i jeszcze w grudniu Ana Moura wystąpi w NOSPR. Niewykluczone, że jeszcze o czymś zapomniałam!

 

Koncerty w Filharmonii Śląskiej różnią się jednak od występów większości tych gwiazd. Mimo że mamy tu do czynienia z fado estradowym, organizatorzy starają się oddać ducha lizbońskich małych klubów. Już kolejny raz formuła koncertu bardzo przypomina występy w tawernach. Troje pieśniarzy oraz trio instrumentalistów. Każdy wychodzi zaśpiewać po kilka utworów, artyści śpiewają też wspólnie. To odtworzenie schematu obecnego w większości lizbońskich klubów, z tą różnicą, że oczywiście nikt w Filharmonii Śląskiej nie je kolacji i nie popija wina.

 

W tym roku wystąpiło troje zupełnie różnych pieśniarzy – Célia Leiria, Tiago Correia i Sofia Ramos. Różnili się stylem śpiewania, ekspresją, wiekiem. Nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że zaprezentowali trzy oblicza fado. Choć repertuar był mało zróżnicowany, ale o tym później.

 

Utworem Promete, Jura koncert otworzyła najbardziej doświadczona z tej trójki – Célia Leiria. Jej głęboki, gładki głos i sposób śpiewania praktycznie pozbawiony ozdobników dobrze sprawdzał się w balladowym fado. Może dlatego artystka najbardziej przekonała mnie w słynnym Senhora do Nazaré. Również tradycyjne Fado Cravo w jej interpretacji poruszało prostotą. Wciąż miałam jednak poczucie, że piękna barwa Célii nie ma szans w pełni wybrzmieć, a spokój, osadzenie i chłód nie są kontrastowane z emocjonalną intensywnością, tak bardzo potrzebną w tego rodzaju fado. Najgorzej słuchało mi się jej w marszowych piosenkach i weselszym fado. Brakowało mi w tych interpretacjach lekkości, miałam wrażenie, że pieśniarka wciąż jest o krok za gitarzystami.


Fado w Katowicach: Celia Leiria, Pedro Amendoeira, Pedro Saltao, Paulo Paz. Fot. Roman Huzior

W zupełnym kontraście do Célii zaprezentowała się Sofia Ramos. Przyznam, że nie znałam wcześniej tej pieśniarki, a po występie w Katowicach z pewnością będę śledzić jej dokonania! Pierwsze, co zwraca uwagę, to jej charakterystyczna barwa – ciepła, delikatna, niemal dziewczęca. Drugie – to doskonała technika. Sofia wspaniale panowała nad głosem w każdym wykonywanym utworze. Bawiła się melizmatami, nie bała się wstrzymywania tempa, różnicowała barwę dźwięku. Z przyjemnością wsłuchiwałam się, ile piękna i drobiazgów wykonawczych jest w stanie włożyć w szybkie fado i marszowe piosenki. Szkoda, że nie zaprezentowała się podczas tego koncertu w ani jednej cięższej balladzie. Słysząc, jak ciekawe interpretuje inne utwory, domyślam się, że potrafiłaby wzruszyć publiczność.


Wzruszyć bez wątpienia umiał jedyny mężczyzna śpiewający tego wieczoru, czyli Tiago Correia.


Fado w Katowicach: Tiago Correia, Pedro Amendoeira, fot. Roman Huzior


Odkryłam go już kilka lat temu, zresztą jego debiutancki album znalazł się wśród wyróżnień w moim Płytowym podsumowaniu 2021 roku. To młody chłopak, ale gdy słucha się jego interpretacji, czuje się, że zapatrzony jest mocno w dawnych mistrzów fado. I absolutnie nie traktuję tego jako wady! Tiago jest jakby z innej epoki – elegancki, naturalny, mocno skupiony na przekazaniu tekstu. W lekkim fado mocno szedł w stronę melorecytacji, częstej w męskich wykonaniach. Śpiewał w sposób dialogujący z publicznością, niemal zwracając się do słuchaczy każdym słowem. Najbardziej jednak zapamiętałam jego wykonanie Fado Menor, dedykowane matce. Szkoda, że – podobnie jak Sofia Ramos – nie zaśpiewał więcej balladowego fado. W Fado Menor uwidocznił się jego mocny, głęboki i brzmiący głos. Ale przede wszystkim były tu emocje, i to te prawdziwe, nie teatralne, nie wystudiowane. To była opowieść z głębi serca i zdecydowanie najpiękniejszy moment tego wieczoru.


Żałuję, że repertuar całego koncertu nie był bardziej zróżnicowany. Rozumiem, że trzeba rozruszać trochę publiczność – z tego powodu pieśniarze fado do tradycyjnego fadowego repertuaru dorzucają sporo marszów. To utwory, które tak mocno zrosły się już zresztą z fado, że są jego integralną częścią. Problem jednak w tym, że spośród trójki pieśniarzy występujących tego wieczoru, tylko Sofia Ramos miała ten rodzaj scenicznej ekspresji, który pozwalał takim repertuarem porywać publiczność. Mam wrażenie, że zarówno dla Tiago Correi, jak i dla Célii Leirii skoczne piosenki nie były… najbardziej naturalnym środowiskiem.

 

Również instrumentaliści pozostawili spory niedosyt. W tym roku na gitarze portugalskiej zagrał Pedro Amendoeira, na gitarze klasycznej Pedro Saltão, a na kontrabasie towarzyszył im Paulo Paz. Muzycy podczas koncertu w Katowicach przyjęli właściwie wyłącznie funkcję akompaniatorów. Grali bez polotu, czasem gubiąc się w harmonii, sprawiali wrażenie niezbyt zgranych. Ku mojemu zaskoczeniu nie pojawiła się ani jedna guitarrada, czyli fado instrumentalne. Bardzo żałuję, że podczas tego koncertu publiczność właściwie w ogóle nie doświadczyła wirtuozerii gitary portugalskiej.

 

Zdecydowanie nie był to najlepszy koncert z cyklu Fado w Katowicach, na jakich byłam. Nie wiem, czy to kwestia doboru samych pieśniarzy, czy tego, że nie mieli dość czasu, żeby się zgrać, co wyraźnie uwidaczniało się, kiedy próbowali śpiewać razem. Trzeba jednak przyznać, że to, co można byłoby nazwać… nie do końca dobrym przygotowaniem do występu, jest też w jakiś sposób wyniesione wprost z lizbońskiego klubu. Podczas katowickiego występu publiczność miała szansę doświadczyć prawdziwej spontaniczności. W klubach przecież zdarza się, że ktoś nagle wstanie, by zaśpiewać, że zapomni tekstu, nie wejdzie tam, gdzie trzeba. Podobnie jest z umiejętnością śpiewania pieśniarzy – można trafić na doskonałych wokalistów i na średnich albo takich, którzy po prostu się uczą. Koncert w Filharmonii Śląskiej może nie był więc najlepszy pod kątem czysto estradowym, ale miał w sobie spontanicznego ducha lizbońskich klubów. Myślę, że doświadczenie czegoś takiego jest zawsze cenne!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Historia jednej płyty odc. 1 - Sade "Promise"

Podróż w świat ciemnych emocji [„Tango” Yasmin Levy w NOSPR]

Edyta Bartosiewicz