Posty

Wyświetlanie postów z 2011

7. Warszawski Festiwal Skrzyżowanie Kultur

Brawo, brawo i jeszcze raz brawo! To był mój trzeci festiwal - zdecydowanie najlepszy. Tym razem nie wybrałam się na koncert inauguracyjny. Po Youssou N'Dourze 2 lata temu wiedziałam, że afro-beat i Femi Kuti, to nie jest coś, co będzie mi odpowiadało. Trochę żałuję, że nie słyszałam Urszuli Dudziak. Dla mnie festiwal zaczął się w poniedziałek - i to od razu na najwyższym poziomie. Maria Kalaniemi rozpoczęła, jak dla mnie, typowo folkowo. Nie porwała mnie, ale byłoby grzechem, gdybym nie przyznała, że jest niesamowitą akordeonistką. Jednak tego wieczoru o wiele większe wrażenie zrobiła na mnie Mercedes Peon. To nie jest artystka, to jest zjawisko. Od samego początku jej koncertu siedziałam z szeroko otwartymi oczami i nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. To świetnie, że organizatorzy ukazali też taki obraz Hiszpanii. Zwykle, jeśli pojawia się ktoś z tych regionów, przywozi ze sobą flamenco lub coś przynajmniej inspirowane flamenco. Mercedes nie ma nic wspólnego z flamenco, pochod

Yasmin Levy w Palladium

Tak się złożyło, że znowu koncertowo, ale czy jakakolwiek płyta jest w stanie oddać wrażenia z koncertu, zainspirować tak jak koncert? Chyba nie. Nareszcie udało mi się trafić na koncert Yasmin Levy w Warszawie i to był jeden z piękniejszych wieczorów ostatnich miesięcy. Miałam wrażenie, że obcuję z prawdziwą 'diwą ladino'. Yasmin wraz ze swoim pierwszym krokiem wniosła na scenę magię, coś zupełnie metafizycznego. Ale może zanim zacznę rozpływać się nad główną gwiazdą, wspomnę o tych, bez których zapewne aż takiej magii by nie było. Elementem absolutnie egzotycznym był muzyk z Armenii grający na wszelkich klarnetach, dudukach, fujarkach i piszczałkach - jego dźwięki wypełniały salę i przenosiły publiczność do gorącej Hiszpanii w czasy, kiedy byli tam Żydzi sefardyjscy. To on i Yasmin tworzyli trzon zespołu, byli najbardziej charakterystyczni... zabrakło mi tylko trzeciego takiego mocnego akcentu w gitarze - gitarzysta nie wykrzesał z siebie ekspresji rodem z flamenco, był wręc

Tord Gustavsen Trio

Ostatnio na nowo zachwyciłam się triem Torda Gustavsena. Wystarczył jeden koncert... w deszczu... Jazz na starówce. No ale cóż, kiedy oni grają nie ma nawet znaczenia to, że z nieba lecą litry wody, że ktoś przede mną wielkim czerwonym parasolem zasłania mi świat. Nic nie ma znaczenia, kiedy oni zaczynają grac, bo wtedy można naprawdę zapomniec o całym świecie. Jazz skandynawski w ogóle ma w sobie magię. Jest w nim tyle przestrzeni i niezwykłego zimna. Kiedy słucham  Vicar Street mam wrażenie, że ta muzyka mnie otula. Może dla tego ich płyt uwielbiam słuchac głośno, tak żeby przenieśli mnie do swojego świata. Od dawna podziwiam grę Torda. Nie wiem, czy jest drugi pianista, który gra tak ciepłym dźwiękiem, który tak "głaszcze" fortepian. Rozczulają mnie momenty, kiedy cała publicznośc zamiera, chcąc usłyszec najcichsze dźwięki wygrywane przez Torda i te harmonie, tak przedziwnie naturalne z tym co gra nam w duszy... ( Draw Near ). Największe wrażenie robi to wszystko właśn

Anna Maria Jopek

Nareszcie! I już najwyższa pora na wpis, który czeka kilka miesięcy na powstanie. A Anna Maria Jopek zdecydowanie zasłużyła sobie na to, by znaleźc się wśród artystów tworzących muzykę prawdziwą, autentyczną. Długo przekonywałam się do muzyki Ani, zresztą nadal nie uważam się za FANKĘ, jeśli już to mogę się trochę nazwac "fanką od ID", bo właśnie płyta ID w pełni pokazała mi jakie Ania ma możliwości. Początek ( Spróbuj mówic kocham ), pierwsze dźwięki - miały w sobie jakieś niezwykłe ciepło, magię, głębię, to była inna Anna Maria Jopek niż ta, którą słyszałam wcześniej. A dalej było coraz lepiej, z każdym utworem Ania jakby otwierała się coraz bardziej, aż wreszcie przyszedł Soul dealer i tu uświadomiłam sobie jaki mocny, ciekawy głos potrafi wydobyc z siebie Ania, jak wiele jest w niej fantazji, pomysłowości, ale przede wszystkim... ludowości i o tym też będę pisac dalej. Jednak to nie recenzja ID. Chociaż jest to płyta właściwie perfekcyjna, to ja nie za nią uwielbiam

Mikromusic w Jazz Cafe Łomianki ;)

Nikt chyba nie dostarcza takich przeżyć koncertowych jak Mikromusic, więc znowu będzie wpis pokoncertowy, ale nie mogłam się powstrzymać, bo koncert zupełnie inny niż w Hybrydach, inny niż w Trójce. Przede wszystkim, nie ma nic piękniejszego niż usłyszeć 3 raz na koncercie właściwie ten sam materiał, ale zagrany zupełnie inaczej, inaczej zaaranżowany, z inną energią, w innym klimacie. Tym razem było o wiele więcej jazzu, improwizacji. Momentami czułam się jak na... jam session. Mikromusic nie przestaje mnie zaskakiwać. Pisałam o tym, że bez wątpienia są to ludzie z niesamowitą wyobraźnią muzyczną - dzisiaj pokazali to jeszcze mocniej. Natalia Grosiak ma w sobie coś niezwykłego. Kiedy śpiewa, wierzę w każde jej słowo, jest autentyczna, prawdziwa. Nie każdy, nawet własne teksty potrafi zaśpiewać w sposób tak sugestywny. Jednocześnie, marzy mi się jeszcze więcej takich wokaliz Natalii, jak ta w "Szkodniku" - niemal instrumentalnych, wielobarwnych, nie ma dla mnie chyba nic b

Mariza, Mariza...

Kilka lat temu intensywnie szukałam pięknych głosów, muzyki, która będzie niezwykle emocjonalna, brzmień, które...coś zmienią w moim postrzeganiu muzyki. Jesień 2006 r., tak - to wtedy pierwszy raz usłyszałam Meu Fado Meu . Nie wiedziałam nic o fado, a Mariza była dla mnie postacią zupełnie nową, ale zachwyciłam się jej głosem - pełnym, głębokim, rozwibrowanym. Nigdy wcześniej nie słyszałam kogoś, kto by tak śpiewał. Potem koncert, tak nagle, zupełnie niespodziewanie. Siadałam w Kongresowej pewna, że to będzie niezwykły wieczór, że będzie akustycznie, ale poza tym... właściwie nie wiedziałam czego się spodziewać. W każdym razie na pewno nie wiedziałam, że mogę się spodziewać tak ogromnej dawki emocji przekazywanych za pomocą muzyki. Ten mój pierwszy koncert Marizy na długo pozostanie mi w pamięci, bo to był absolutny szok. Siedziałam jak zaczarowana, jakbym oglądała film tak przejmujący i wciągający, że nawet na chwilę nie można się od niego oderwać. W ten jeden wieczór odkryłam co na

Podsumowanie 2010 cz. II

5. Miguel Poveda "Coplas del querer" Bardzo lubię Miguela. Jest to jeden z moich ulubionych głosów flamenco. To cudowne, że nie odrzucając brzmienia flamenco, nie porzucając emocji tej muzyki, charakterystycznych zwrotów melodycznych i rytmicznych sięga jeszcze po jazz, a może należałoby się tu doszukać brzmienia kubańskiego? Ta płyta jest genialną mieszanką stylistyczną, można powiedzieć, że "dobrze wymieszaną" - wszystko tu się idealnie przeplata. Świetnie zagrana - moją szczególną uwagę zwrócił skrzypek - Olvido Lanza, w ogóle partia skrzypiec jest dość istotnym elementem tej płyty, co też nadaje jej bardzo charakterystycznego brzmienia. Przy tej muzyce można odpocząć i... uśmiechnąć się! 6. Beto Betuk "Catavento" Kiedyś opisując komuś tą płytę powiedziałam, że to jest taka muzyka, dzięki której świat staje się... lepszy. I rzeczywiście tak jest. Niesamowity spokój, harmonia, rytm, kołysze cudownie od początku do końca. Trochę portugalskiej nostalg

Podsumowanie 2010 cz. I

Wszędzie podsumowania...to ja też się skuszę :) Tak oto wyszperałam w 14 płyt, które ukazały się w zeszłym roku i które miałam okazję słyszeć lub stoją na mojej półce. Bardzo chciałam wybrać z tego tak... z 5, uznałam, że to by dobrze brzmiało: najlepsza piątka 2010 r., ale nie udało się. Jest 10. (kolejność mniej więcej według kolejności ukazywania się płyt) 1. Tord Gustavsen Ensemble "Restored, Returned" Tord czaruje fortepianem i o tym wiem od dawna, z triem brzmiał niesamowicie i na płytach i na żywo, a okazało się, że jak dołączyć do nich wokalistkę i saksofonistę - magia będzie jeszcze większa. Ach, ten jazz skandynawski, jedyny w swoim rodzaju, zimny, oszczędny i ta charakterystyczna dla Torda cisza - brzmiąca cisza. Do tego Kristin Asbjornsen z bardzo ciekawą barwą głosu, szkoda tylko, że na płycie śpiewa wyłącznie po angielsku, ale całość jest na tyle piękna, że wybaczam :) 2. Kayah & Royal Quartet Po pierwsze brawa, że nareszcie w Polsce ktoś, kto od lat