Posty

Wyświetlanie postów z 2013

Karolina Cicha & Spółka "Wieloma Językami"

Są takie momenty, kiedy kupuję dużo płyt równocześnie. Najprawdopodobniej wszystkie zasługują na wielogodzinne słuchanie, czy kilka słów opisu, ale wśród nich pojawia się jedna taka, która całkowicie pochłania moją uwagę. Nie wiem, czy jest najlepsza, ale z pewnością to muzyka, której nie potrafię zostawić, to płyta, do której ciągle chcę wracać. Właśnie taki okazał się najnowszy projekt Karoliny Cichej i Barta Pałygi "Wieloma Językami". Karolinę Cichą pierwszy raz usłyszałam już dobre kilka lat temu, zupełnie przypadkiem w telewizji trafiłam na koncert, gdzie wspólnie z Czesławem Mozilem śpiewali i grali na dwa akordeony Bal na Gnojnej . Uwielbiam tę piosenkę, a ich wykonanie było tak autentyczne i przejmujące, że chyba nigdy go nie zapomnę... Zainteresowałam się Karoliną i czekałam na jakiś jej projekt, który trafi w moje upodobania. Stało się tak dopiero w tym roku, ale warto było czekać. Przed Festiwalem Nowa Tradycja wyczytałam, że Karolina zaczęła współpracę z genialn

Dhafer Youssef Quartet w Gliwicach

Dobre kilka lat czekałam na to, by ten wpis mógł powstać. Odbył się jeden z dwóch ostatnich koncertów, o których najbardziej marzyłam. To co zrobił ze mną zespół Dhafera Youssefa dwa dni temu w Gliwicach było bardzo trudne do ujęcia w słowa zaraz po koncercie. Emocje już trochę ostygły, ale wciąż jestem pod ogromnym wrażeniem. Nie potrafię się oderwać od tej muzyki, od wtorku słucham tylko płyt Dhafera, bo nic innego na razie nie brzmi mi równie dobrze. Myślałam, że już nie jestem zdolna do takich uzależnień muzycznych. W końcu tyle było pięknych koncertów w moim życiu, po nich jakoś wracałam do słuchania innych fantastycznych muzyków, a Dhafer trzyma mnie i czuję, że szybko nie puści. Zanim koncert się zaczął, pozytywnie nastroiła mnie już sama atmosfera. Mała sala gliwickiego Centrum Kultury Jazovia, możliwość siedzenia tuż przy wykonawcach i publiczność, która sprawiała wrażenie, jakby wiedziała na czyj koncert przyszła (co wcale nie jest takie częste!). Tak też było przez cały k

Edyta Bartosiewicz

Uspokajam od razu wszystkich zaniepokojonych. Nie zapomniałam o swoim blogu, będę pisać! Czekałam po prostu na odpowiednie tematy. Ten dzisiejszy właściwie istnieje od momentu, kiedy powstał blog, a nawet jeszcze dłużej. Nie ma drugiej artystki, której muzyka towarzyszyłaby mi od tak dawna. Nie ma drugiej, na którą czekałabym tak, jak na Edytę Bartosiewicz. Minęło 10 lat i spełniły się moje marzenia. Jednak gdybym ograniczyła ten wpis tylko do recenzji nowej płyty, byłby on bardzo niepełny. To jest znacznie dłuższa historia... Z muzyką Edyty Bartosiewicz pierwszy raz świadomie zetknęłam się mając 11 lat. Był 2003 rok, ominęła mnie już gorączka związana z premierą  Niewinności  i zapowiedziami nowej płyty, o Edycie nie wiedziałam nic poza tym, że istnieje i że napisała przebój  Jenny , chociaż właściwie też nie do końca wiedziałam jak brzmi. Zupełnie przypadkiem, przeglądając kasety (tak, to jeszcze były kasety!) natrafiłam na album "Dziecko" (1997 r.) . Włączyłam i zachwyc

Mariza w Sali Kongresowej

Moja mistrzyni wróciła. Wróciła w znaczeniu dosłownym, bo już trzeci raz miałam szansę usłyszeć ją w Warszawie, ale wróciła też w przenośni, bo znów poczułam się jak na pierwszym koncercie...6 lat temu. Tęskniłam za jej perfekcyjnym budowaniem napięcia w każdym utworze, za kontrastami w głosie, za jej pianami i delikatnością. Zabrakło mi tego trochę na poprzednim koncercie, ale dziś usłyszałam Marizę w najlepszym wydaniu - taką, jaką ją poznałam, a nawet jeszcze lepszą. Już od pierwszych chwil muzycy wraz z oświetleniowcami stworzyli niezwykły klimat. Delikatnie oświetlono tylko gitarzystów, a głos Marizy wyłaniał się z ciemności. Rozpoczął się spektakl, bo to nie był zwykły koncert. Tutaj każdy drobiazg miał znaczenie. Zauroczyło mnie, że właściwie wszystkie piosenki były przearanżowane. Nic nie zabrzmiało tak, jak dawniej. Z pewnością przyczynili się do tego muzycy. Pierwszy raz w Warszawie wystąpili z Marizą: Jose Manuel Neto (gitara portugalska), Pedro Jóia (gitara akustyczna)

Soap&Skin

Chociaż staram się na bieżąco śledzić premiery płyt moich ulubionych wykonawców, zdarza się, że coś przegapię. Tak właśnie stało się z ostatnią płytą młodej i bardzo zdolnej austriackiej wokalistki - Anji Plaschg, występującej pod pseudonimem Soap&Skin. "Narrow" usłyszałam więc dopiero po kilku miesiącach od premiery, ale ten album utwierdził mnie w przekonaniu, że nie jest to "artystka jednej płyty" i powinnam napisać o jej twórczości.  Wróćmy jednak do początków. Moja przygoda z muzyką Anji zaczęła się właściwie przypadkiem. Przeczytałam gdzieś o ekscentrycznej 19-latce, spodobała mi się okładka jej debiutanckiej płyty "Lovetune for vacuum" i stwierdziłam, ze muszę posłuchać. Od pierwszych dźwięków ta muzyka mnie pochłonęła, było tam coś psychodelicznego, na wskroś smutnego, ale przede wszystkim niezwykle emocjonalnego. Przeplatały się dźwięki fortepianu, smyczki, elektronika wywołująca określone obrazy i skojarzenia. Rzadko trafiam na płyty, które

Podsumowanie 2012 roku

Wiem, wiem, że już połowa stycznia. Postanowiłam jednak zrobić podsumowanie minionego roku, dlatego, że był on po prostu dobry muzycznie. Na swojej półce z płytami odszukałam 12 krążków wydanych w tym roku: Carminho "Alma" Antonio Zambujo "Quinto" Dead Can Dance "Anastasis" Mikromusic w Eterze Kimbra "Vows" Antony and The Johnsons "Cut the world" Melody Gardot "The Absence" Tord Gustavsen Quartet "The well" Chilly Gonzales "Solo Piano II" Atom String Quartet "Places" Kapela ze Wsi Warszawa "Nord" Maja Kleszcz & Incarnations "Odeon". Do opisu wybrałam kilka płyt, które uważam, że warto mieć. Będą to te płyty, które absolutnie mnie wciągnęły, jak i te, których nie słucham często, ale wydają mi się ważnymi akcentami minionego roku. Kolejność na liście nie jest przypadkowa, ale nie należy traktować jej dosłownie, bo trudno porównywać ze sobą płyty reprezentujące s