Płytowe podsumowanie 2017 roku

Podsumowanie w tym roku dużo później i w nieco zmienionej formule, ale jest - bo uwielbiam je robić! To dobra okazja, by przyjrzeć się, co dobrego wydarzyło się w ostatnich dwunastu miesiącach i spróbować jakoś to wszystko poukładać.

Mam wrażenie, że 2017 rok był muzycznie bardzo różnorodny, ale jednocześnie nierówny - nie brakowało więc spodziewanych zachwytów, pozytywnych niespodzianek i kompletnych rozczarowań. Szczególnie jesienią czekałam na wiele płyt (o czym pisałam na blogu), ale kilka z nich okazało się kompletną klapą. W zeszłym roku posłuchałam 30 krążków, w tym dwóch świetnych EP-ek, ale w podsumowaniu skupię się tylko na pełnych albumach.

Postanowiłam podzielić zestawienie na dwie części: najlepsze płyty 2017 roku oraz te, których warto posłuchać. W pierwszej grupie znalazły się albumy, do których wracałam najczęściej, które szczególnie mnie urzekły i uważam, że są ważne. Do drugiej grupy wpisałam płyty, po które warto sięgnąć, lecz mają one pewne wady.


NAJLEPSZE PŁYTY 2017 ROKU

Kolejność nieprzypadkowa



1. Anna Maria Jopek

Ania w tym roku wydała dwie płyty, obie tak genialne, że postanowiłam je ulokować ex aequo na pierwszym miejscu: Minione nagrane z triem Gonzalo Rubalcaby i Czas Kobiety - muzykę ze spektaklu Leszka Mądzika stworzoną w duecie z Robertem Kubiszynem.
To pierwsze miejsce dla Anny Marii Jopek jest przede wszystkim za nadzwyczajną wrażliwość, emocjonalność i nowe muzyczne poszukiwania. Na żadnej z wcześniejszych płyt jej interpretacje nie były tak dojrzałe, tutaj słowa i dźwięki mają wyjątkową siłę. Mam wrażenie, że jej muzyka zyskała głębię i autentyczność, której - nawet na moich ukochanych krążkach - w takim stopniu nie miała.
Minione recenzowałam już na blogu tutaj, nie miałam jednak okazji napisać o muzyce z Czasu Kobiety, a to jedne z najcudowniejszych dźwięków, z jakimi miałam do czynienia tej jesieni. Na płycie zarejestrowana została muzyka, którą Anna Maria Jopek i basista Robert Kubiszyn skomponowali do wyjątkowego spektaklu. Ania nie wyśpiewuje w nim ani jednego słowa, to muzyka składająca się z samych dźwięków, coś na co czekałam od lat. Nareszcie wokalistka choć na chwilę porzuciła piosenkową formułę i postanowiła poeksperymentować. Przetworzone elektronicznie dźwięki kontrabasu, syntezatorów i inne odgłosy, a także różne oblicza przejmującego głosu Ani niesamowicie działają na wyobraźnię. Jest tu miejsce na melodie, piski, krzyki, szept, najróżniejsze odgłosy. Żałuję, że nie udało mi się być na żadnym spektaklu i zobaczyć, jak artyści na żywo opisują dźwiękiem różne etapy życia kobiety. Ta płyta jest namiastką, skrótem, czymś co rozbudza apetyt na kolejne instrumentalno-głosowe poszukiwania Ani. Najmocniej oddziałują na mnie trzy fragmenty: melodyjne Zakochanie, szalona i najbardziej odważna dźwiękowo Rdza oraz Epilog będący wiązanką melodii tradycyjnych. Zwłaszcza w tym ostatnim utworze nie mogę wyjść z podziwu dla wielości kolorów i tragizmu, jakie Ania wydobywa ze swojego głosu.
Minione i Czas Kobiety to płyty niby zupełnie różne, ale jednak nie do końca: obie mają w sobie tę samą autentyczność, smutek i ciemne, ciepłe barwy. Ania w jednym roku oddała w ręce słuchaczy dwa bardzo osobiste dzieła. Ciekawa jestem w jakim kierunku pójdzie teraz - wiadomo już, że możemy się spodziewać płyty z Branfordem Marsalisem i innymi wspaniałymi gośćmi. Nie mogę się doczekać efektów.
Niewątpliwie w tym roku nic nie zachwyciło mnie równie mocno, co Minione i Czas Kobiety, nic tak bardzo nie ścisnęło gardła we wzruszeniu. Tych płyt trzeba posłuchać!
Na zachętę: Twe usta kłamią (Minione) i Próbując "Czas Kobiety"


2. Maja Kleszcz i Kwartet Prowincjonalny Dudzie-Graczowi

Czułam i miałam nadzieję, że prędzej czy później Maja Kleszcz i Wojtek Krzak powrócą do folkowych korzeni. Najnowszy projekt emocjonował mnie jeszcze zanim usłyszałam jego pierwsze dźwięki, wystarczył mi skład: Maja (śpiew, wiolonczela), Wojtek (skrzypce, gitara barokowa, baraban, bęben obręczowy), Marta Maślanka (cymbały, santur) i Bart Pałyga (fidel płocka, suka biłgorajska, wspak, lira korbowa) - Kwartet Prowincjonalny.
Płyta Dudzie-Graczowi nie jest jednak wydarzeniem tylko muzycznym. Maja i Wojtek skomponowali muzykę do niezwykłych tekstów Agaty Dudy-Gracz - reżyserki, z którą mieli okazję współpracować w teatrze, jej teksty pojawiły się także na ostatniej płycie Incarnations. Tym razem są to opowieści wyjątkowe, bo inspirowane obrazami Jerzego Dudy-Gracza, ojca artystki. W książeczce dołączonej do płyty przy każdym tekście piosenki znajdziemy związany z nim obraz. Mimo że utwory doskonale bronią się same, to jeszcze większej mocy i intensywności nabierają z obrazami. Wtedy właśnie słuchacz zdaje sobie sprawę z tego, z jak osobistą, wręcz intymną historią się styka. Za pomocą folkowego brzmienia artyści świadomie starali się zbliżyć muzyką do stylistyki malarza - stworzyli całość spójną i przemyślaną.
Trudno w kilku słowach określić charakter tej płyty. Momentami czuję się, jakbym słuchała kapeli z małego miasteczka, przygrywającej do zakrapianych imprez w szemranych barach. Czasem robi się znacznie bardziej ludowo, a chwilę później pojawia się liryczny fragment lub transowa powtarzalność. Muzycy nie trzymają się też sztywno polskich brzmień. Barwa głosu jaką Maja wydobywa w Zostawiłam ręce oparte przywodzi na myśl bliskowschodnie lub hinduskie melizmaty. To jedyna znana mi wokalistka, której głos tak trudno sklasyfikować. Jednocześnie potrafi śpiewać "biało" i "czarno", ostro i męsko, a zaraz potem słodko i dziewczęco. Dobrze słychać to w dwóch następujących po sobie piosenkach: Będzie ci źle i Modlitwa o nie-bycie. Ta druga to zresztą mój ukochany fragment płyty - niezwykle minimalistyczny i wzruszający.
Ani trochę Mai nie ustępują pozostali muzycy - ich gra genialnie stapia się w jedność, w której uwidacznia się wirtuozeria, zwłaszcza u Maślanki i Pałygi.
To wspaniałe, że są artyści, których pomysłom mogę ufać tak bezgranicznie - wiem, że za cokolwiek się wezmą, zrobią arcydzieło. I choć to wielkie słowa, naprawdę nie są na wyrost.


3. Jazz Band Młynarski-Masecki Noc w Wielkim Mieście i Warszawska Orkiestra Sentymentalna Tańcz mój złoty

Mam nadzieję, że artyści wybaczą mi to ustawienie ich na jednym miejscu, ale nie potrafiłabym tych płyt porównać i ocenić, która jest lepsza. Każda z nich ukazuje piosenki przedwojenne w zupełnie inny sposób i obie wizje równie mocno mnie przekonują. 
Odnoszę wrażenie, że w Polsce zapanowała już wręcz moda na nowe interpretacje przebojów lat 30. i bardzo mnie ona cieszy. Cieszę się również, że za tę muzykę biorą się ludzie niesamowicie świadomi, mający ogromne wyczucie i klasę. Dzięki temu nie dostajemy tak dziwnych i nietrafionych wykonań, jak w serialu Bodo, lecz coś naprawdę na wysokim poziomie artystycznym.

Oczarował mnie klimat, jaki stworzyli Jan Emil Młynarski i Marcin Masecki wraz z jazz bandem na płycie Noc w Wielkim Mieście. Byłabym w stanie uwierzyć, że to nagranie sprzed wojny, tylko perfekcyjnie odnowione. Muzycy nie odtwarzają jednak tych piosenek dokładnie. Genialne aranżacje pianisty Marcina Maseckiego nieco rozbijają "piosenkowość" tych utworów - myślę, że tańcząc do nich można by się potknąć na improwizacjach, powtórzeniach i przetworzeniach tematów. Nie jest to oczywiście zarzut, dzięki temu kompozycje stały się ciekawsze, bardziej rozbudowane muzycznie, a jednocześnie nie straciły swoich charakterystycznych elementów. Ten niezwykły nastrój buduje również Jan Emil Młynarski, jego stylizacja wokalna na płycie jest mistrzowska. Słychać, jak dokładnie przeanalizował śpiew Adama Astona i innych gwiazd tamtej epoki. Nie jest to dla Młynarskiego nowość, od dawna zgłębia temat muzyki przedwojennej, czego efekty można usłyszeć choćby w projekcie Warszawskie Combo Taneczne. Każdy szczegół jest u niego dopracowany - głos, dbałość o dźwięk, perfekcyjna dykcja i nawet niedzisiejsza wymowa. 
Artyści stworzyli niezwykłą płytę, nie mogę wyjść z podziwu dla ich muzycznej świadomości i wirtuozerii. Koniecznie powinniście wybrać się z nimi na tę wycieczkę w inne czasy, przy dźwiękach How do You do Mr. Brown?!, Czarnej Kawy, Nikodema, czy piosenki tytułowej... ale ta płyta to tylko 9 utworów, trzeba posłuchać wszystkich!
Na zachętę: Abduł Bey

Tańcz mój złoty Warszawskiej Orkiestry Sentymentalnej to zupełnie inna propozycja podania muzyki przedwojennej. Inna, ale wcale nie gorsza! Orkiestra przedstawia znacznie bardziej piosenkowe formy i tak taneczne rytmy, że nie da się przy tej muzyce siedzieć sztywno. Ich poprzednia płyta - Umówmy się na dziś - okazała się absolutnym fenomenem, a Warszawska Orkiestra Sentymentalna szybko zdobyła ogromną popularność i uznanie. O rewelacyjnym koncercie na warszawskim festiwalu Skrzyżowanie Kultur pisałam tutaj. Tę koncertową energię i radość świetnie czuje się na płycie Tańcz mój złoty. Liderką zespołu jest Gabriela Mościcka - wokalistka grająca także na akordeonie. Jej delikatny śpiew i coraz lepsze interpretacje świetnie oddają ducha tamtej epoki. Fascynuje mnie młodzieńcza energia i doskonałe muzyczne przygotowanie wszystkich członków zespołu. Na czele, obok Gabrieli, wysuwają się: klarnecistka Lena Nowak, Jakub Fedak - grający na wibrafonie i marimbie oraz trębacz Kazimierz Niktkiewicz, który - jak można przekonać się w Chcesz to mnie bierz czy Zimnym draniu - jest także świetnym wokalistą! Każdy z muzyków jest tu wirtuozem swojego instrumentu. I bez wątpienia cały zespół bardzo świadomie i z klasą interpretuje przedwojenne przeboje. Wpadnijcie na potańcówkę z Warszawską Orkiestrą Sentymentalną!


4. Camané Camané canta Marceneiro

Hm, jak myślicie - co się dzieje, kiedy współczesny mistrz bierze się za utwory dawnego mistrza? Tak, wychodzi coś niezwykłego. Camané z każdą płytą śpiewa coraz ciekawiej, dojrzalej. Już 10 lat temu wydawało mi się, że jego interpretacje fado są genialne, okazuje się, że są artyści, którzy w tej genialności jeszcze potrafią się rozwijać. Bardzo zaciekawiło mnie, że Camané postanowił nagrać płytę w hołdzie Alfredo Marceneiro. Obaj znani są z charakterystycznych, ale jednak kompletnie innych głosów. Camané dysponuje niskim, głębokim i mocnym brzmieniem, a Alfredo Marceneiro zawsze śpiewał delikatnie, choć zachrypnięty głos sprawiał, że każde fado w jego wykonaniu brzmiało przejmująco. Bardzo mnie interesowało co wyjdzie z takiego połączenia. Camané interpretuje utwory Marceneiro po swojemu i na nowo, ale pozwala sobie na delikatne inspiracje sposobem śpiewania tego legendarnego artysty. Świetnie przy barwie głosu Camané brzmią charakterystyczne drobne glissanda, które od razu kojarzą się ze stylem Marceneiro. Odpływam przy dźwiękach Olhos Fatais, w którym Camané doskonale stopniuje emocje, jak zwykle długo trzymając je w sobie. Natomiast w wolno wykluwającym się Senhora do Monte moim zdaniem przebija dawnego mistrza. Tylko Camané potrafi śpiewać delikatnie, niemal od niechcenia i mimo to interpretować fado tak niesamowicie emocjonalnie. Uwielbiam słuchać tej płyty z zamkniętymi oczami, najlepiej kiedy brzmi dość głośno i wypełnia cały pokój - można przy niej odpłynąć. W tym roku Camané przyćmił wszystkie inne premiery fado, nic nie poruszyło mnie równie mocno.

5. Feist Pleasure

Są tacy wykonawcy, którzy na każdej płycie proponują coś zupełnie innego, a mimo to zachowują spójność stylistyczną swojej twórczości. Nie mam pojęcia, jak to robią, ale przykład Feist pokazuje, że tak się da. Wokalistka na swojej najnowszej płycie ujawnia zdecydowanie buntownicze i rockowe oblicze. Brzmieniowo Pleasure można też uznać za kontynuację Metals, lecz tym razem Feist jest zdecydowanie bardziej zadziorna, krzykliwa, a mniej melodyjna. Początkowo myślałam, że to wada, ale okazało się, że nowa płyta z każdym kolejnym przesłuchaniem brzmi coraz lepiej. Feist obok skandowania niektórych tekstów potrafi być jednocześnie bardzo delikatna i liryczna, jak zawsze. Piosenki na Pleasure są bardzo przemyślane i świadomie zbudowane - wystarczy wspomnieć chociażby narastanie napięcia w tytułowym utworze, czy kontrastowe zestawienie zwrotki i refrenu w pięknym Get not high, get not low. Bardzo podobają mi się lekko bluesowe brzmienia w dwóch ostatnich piosenkach: I'm not running away i Young up. To zresztą moje ulubione kawałki z płyty - mniej krzykliwe, bardziej melodyjne, uroczo niedzisiejsze. W I'm not running away Feist pokazała także, że świetnie radzi sobie w gitarowych solówkach.
Jednak to, co moim zdaniem wyróżnia Pleasure, to niezwykły klimat. Jak zwykle u Feist wszystko brzmi, jakby nagrane na kiepski dyktafon, ale tym razem całość ma znacznie więcej przestrzeni. Genialnie kontrastują ze sobą szorstkie, brudne dźwięki gitar i subtelny, ale podsycony ogromną energią głos wokalistki.
Na zachętę: I'm not running away

6. Early Birds Świt

Czekałam na tę płytę kilka lat i nie zawiodłam się - Early Birds w studiu brzmią tak cudownie, jak na pierwszym koncercie, na którym ich usłyszałam i od razu pokochałam. Bardzo brakowało mi na polskim rynku muzycznym takich łagodnych, akustycznych, pięknych melodii. Early Birds oscylują pomiędzy jazzem, poezją śpiewaną, a dobrym, melodyjnym popem. Choć zespół tworzy sekstet doskonałych muzyków, za teksty, muzykę i aranżacje odpowiada jedna osoba, wokalistka Martyna Kwolek. Trudno się nie zachwycić jej głosem, niby delikatnym, ale Martyna potrafi nim przepięknie opowiadać i przekazywać szczere emocje. Jej interpretacje są bardzo przemyślane, a każde słowo wypieszczone. Martyna pisze teksty po angielsku i po polsku, ja zdecydowanie wolę, kiedy śpiewa w rodzimym języku, bo mało kto ma taką łatwość i naturalność wyśpiewywania tych naszych szelestów.
Ich debiutancka płyta - Świt, ujmuje swoją subtelnością od pierwszego dźwięku. To głównie ballady oparte na brzmieniu wibrafonu (Marcin Pater) skontrastowanego z ostrzejszym saksofonem (Kuba Chojnacki), lekko podkreślone perkusją (Patryk Zakrzewski, Piotr Budniak) i basem (Mateusz Szewczyk). A wszystko prowadzi miękki i spokojny głos Martyny Kwolek. Chwytliwe tematy piosenek wpadają w ucho bardzo szybko i uprzedzam, że bezwiednie zaczyna się je nucić! Zawsze imponują mi muzycy, którzy potrafią takie melodie ubrać w interesujące harmonie i barwnie zinstrumentować. Świt ma w sobie dużo kolorów, przestrzeni i ciszy, ale to doskonali muzycy jazzowi, więc od czasu do czasu pozwalają sobie na szalone improwizacje i dynamiczne fragmenty - jak choćby w doskonałym Nowym Roku. Ja jednak mam wrażenie, że Martyna najpiękniej oddaje emocje w balladach. Już dawno zakochałam się w przejmującej piosence Way out, zachwyca mnie także poetyckość Powrotu motyli. Teraz, kiedy patrzę na spis utworów, bardzo trudno mi wybrać kilka ulubionych. Po prostu trzeba posłuchać wszystkich dziesięciu! Jestem pewna, że ukoją Was swoimi dźwiękami...
Na zachętę, wyjątkowo dwie piosenki: Nowy Rok i Powrót motyli

7. Tito Paris Mim Ê Bô

Najnowszej płyty Tito posłuchałam dosyć późno, dobre kilka miesięcy po premierze, zupełnie nie wiem dlaczego, przecież od lat jestem zakochana w jego głosie! Mimo to jego wcześniejsze płyty mnie nie wciągały, ale ta najnowsza jest cudowna. Przede wszystkim tegoroczny krążek tego kabowerdyjskiego wokalisty, w mojej opinii, kompletnie przyćmił to, co zaproponowały Sara Tavares i Elida Almeida. Nie wiem, czy to kwestia tego, że Tito brzmi bardziej tradycyjnie, czy po prostu jest to lepsza płyta, przepełniona uroczymi, doskonale zaaranżowanymi melodiami. Przy Mim Ê Bô nie da się nie kołysać, jest w tej muzyce autentyczna energia i słońce, nawet najbardziej oporny słuchacz da się temu ponieść. Niełatwo porwać mnie do tańca i to jeszcze w domu, kiedy płyta gra z głośników, a Tito się to udaje. Muzycy fantastycznie balansują między liryczną morną a bardziej tanecznymi rytmami, dobrze wyczuwają proporcje. Do tego bawią się muzyką, improwizują (bo niektóre kompozycje są rozbudowane w "koncertowym stylu") i sprawiają wrażenie, jakby po prostu świetnie się czuli, grając ze sobą. Zachrypnięty głos Tito brzmi jeszcze piękniej niż zwykle, jakby artysta tym razem miał więcej swobody. Myślę, że jego koncert w kwietniu na Siesta Festivalu będzie niezapomnianym wydarzeniem.
Nowa płyta obowiązkowo do posłuchania!
Na zachętę: Cidade velha

WARTO POSŁUCHAĆ Z 2017 ROKU

Kolejność przypadkowa

Jest kilka płyt, które chciałabym jeszcze wyróżnić. Z pewnością należy do nich Tak mi się nie chce Mikromusic. Nie do końca kupuję popowe wcielenie zespołu, o czym wielokrotnie wspominałam tutaj i na fanpage'u facebookowym, ale trzeba przyznać, że ich najnowszy album ma wiele świetnych momentów. Uwielbiam Tak tęsknię i O kolorach, a Koniec zimy przyjemnie kojarzy się z klimatem pierwszej płyty Mikromusic. Tym razem artyści pozwolili sobie na bardziej rozbudowane formy i więcej improwizacji, co mnie cieszy. Jest nastrój, jest pomysł i pewna spójność stylistyczna, ale kilka kawałków zdecydowanie poniżej poziomu, do jakiego przyzwyczaiło mnie Mikromusic.

Na uznanie zasługuje również Dreams and Daggers Cécile McLorin Salvant. Ten koncertowy dwupłytowy album to ciekawy zapis tego jakie cuda ta niezwykła wokalistka potrafi wyczyniać na żywo. Całość została nagrana w nowojorskim klubie, można więc cieszyć się charakterystycznym klimatem ze spontanicznymi odgłosami publiczności. Nie rozumiem tylko, dlaczego Cécile zdecydowała się na dwupłytowy album, na którym poszczególne płyty niczym się od siebie nie różnią. W rezultacie trudno wysłuchać wszystkiego z jednakowym skupieniem i zainteresowaniem.  Zupełnie inaczej było na jej wrocławskim koncercie, o którym pisałam tutaj. Najwyraźniej jednak nie wszyscy podzielają moje zdanie - artystka dopiero co otrzymała nagrodę Grammy za tę płytę!

Po dziwnych muzycznych romansach w 2017 do jazzu powróciła wreszcie Diana Krall. Jej album Turn up the quiet to zbiór standardów jazzowych, nic nowego, a jednak cieszy. Bardzo podobają mi się nowe i świeże aranże Blue skies i Sway. Myślę, że to dobra płyta na chłodne, leniwe wieczory. Słucha się jej przyjemnie, ale z każdym kolejnym razem coraz bardziej zaczynać uwierać wrażenie, ze to jednak zbyt easy listening...

Dla wszystkich, którzy będą chcieli potańczyć przy afrykańskich rytmach polecam nową płytę Elidy Almeidy - Kebrada. Trzeba przyznać, że ma fantastyczną energię (Bersu d'Oru!) i wyrazisty rytm, a ballady także nie wypadają źle. Smuci mnie jednak, że jakoś za mało w tej muzyce czegoś regionalnego, a za dużo kosmopolitycznego popu.

Byłabym niesprawiedliwa, gdybym powiedziała, że poza płytą Camané już nic się w fado nie wydarzyło. Przecież nowy album przygotowała też Aldina Duarte! To artystka, która zawsze zapewnia wysoki poziom i fado bliskie tradycji, które tak lubię. Mimo to płyta Quando se ama loucamente nie wciągnęła mnie i nie poruszyła. Śpiew Aldiny jest dziwnie nienaturalny i wymuszony - albo to mój gust się zmienił, albo to jednak nie jest jej najlepszy krążek. 

W tym roku w moim podsumowaniu zupełnie nie pojawił się polski folk, niestety pierwszy raz od dawna nic mnie nie zachwyciło. Bardzo liczyłam na Kapelę Maliszów i choć trochę mnie zawiedli, chciałabym ich chociaż wyróżnić. Wielkie brawa dla Kacpra Malisza za coraz bardziej szalone i rozbudowane improwizacje i dla Zuzanny Malisz za coraz dojrzalsze interpretacje. Wszyscy na Wiejskim Dżezie grają świetnie i dają z siebie wszystko, ale mam wrażenie, że artyści zapomnieli o formie płyty. Zbyt wiele jest tu podobnych kompozycji, brakuje zróżnicowania i melodii, do których pragnie się wracać.

Ostatnie wyróżnienie powinno właściwie dostać podtytuł: za najpiękniejszą interpretację piosenki. Z zainteresowaniem posłuchałam płyty Światło nocne Natalii Przybysz. Choć od czasów Sistars uwielbiam jej głos, jakoś nie było mi po drodze z piosenkami, które tworzyła. Coś przełamało się jednak na tej ostatniej płycie, tak fantastycznie wypełnionej brudnymi, szorstkimi dźwiękami gitar. Wokal Natalii stał się bardziej różnorodny, nabrał nowych kolorów. Podobnie jak w przypadku Mikromusic, jest to płyta dość nierówna, ale warto posłuchać Vardo, Świata wewnętrznego czy Domu. Jednak tak naprawdę Natalia znalazła się tu przede wszystkim za niesamowitą interpretację piosenki S.O.S. Uwielbiam tę piosenkę w wykonaniu Kaliny Jędrusik, ale także Karoliny Cichej. Natalia Przybysz proponuje jeszcze inną, swoją wersję i ściska za gardło, jak nigdy. Cudowna aranżacja i każde słowo nasycone emocjami. Posłuchajcie, bo wiele tracicie, jeśli nie znacie tej interpretacji S.O.S.

Komentarze

  1. Nie wszystkich płyt przesłuchałam, ale te co słuchałam to potwierdzam że były bardzo dobre :) Po tym artykule oczywiście musiałam nadrobić zaległości i oczywiście się nie zawiodłam. Bardzo dobre płyty, praktycznie każdy utwór z nich mi się spodobał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Już za kilka miesięcy pojawi się podsumowanie 2018 roku, a w międzyczasie polecam recenzje pojedynczych płyt, które pojawiają się na blogu :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Historia jednej płyty odc. 1 - Sade "Promise"

Podróż w świat ciemnych emocji [„Tango” Yasmin Levy w NOSPR]

Edyta Bartosiewicz