Gdańsk LOTOS Siesta Festival: Elida Almeida

Mat. prasowe organizatora. 

Trudno w to uwierzyć, ale przekonałam się wczoraj, że są artyści, którzy mają niekończące się pokłady pozytywnej energii. Elida Almeida na Gdańsk LOTOS Siesta Festival zaśpiewała jednego dnia dwa koncerty. Ja miałam okazję być na tym drugim – z twarzy Elidy nie schodził uśmiech, wciąż podsycała taneczną atmosferę, a jej głos nie miał śladu zmęczenia. I zarażała tym szczęściem bardzo skutecznie!

Spoglądam na swój tekst na blogu sprzed 5 lat – wtedy właśnie na Siesta Festivalu usłyszałam tę kabowerdyjską artystkę pierwszy raz. Dziś Elida również świetnie potrafi rozruszać publiczność, ale jej muzyka jest jeszcze bardziej taneczna i młodzieżowa, głos nabrał ciekawszej barwy i z pewnością można powiedzieć, że to ważna postać nowej muzyki z Wysp Zielonego Przylądka. Dlaczego nowej? Bo Elida nie próbuje się iść klasycznym nurtem bliskim Cesárii Évorze, tylko – podobnie jak Dino d’Santiago czy Mayra Andrade – wykorzystuje tradycyjne rytmy i ubiera je w nowoczesne popowe-rockowe szaty, coraz odważniej idąc też w stronę elektroniki.

Podczas tegorocznego występu artystka zaprezentowała głównie repertuar ze swojej najnowszej płyty – Gerasonobu. I tak jak się spodziewałam – ten koncert był zupełnie szaloną imprezą. Elida nieustannie zachęcała publiczność do interakcji, tańczyła, skakała, żartowała, a ten uśmiech i światło czuło się także w jej muzyce. Szkoda, że sala Filharmonii Bałtyckiej mogła być wypełniona tylko w połowie z powodu covidowych obostrzeń. Odniosłam wrażenie, że ludzie bawili się świetnie, żywiołowo reagowali i naprawdę głośno śpiewali, ale było ich po prostu zbyt mało i ten pozytywny hałas gdzieś ginął w tak dużej przestrzeni. Niestety w filharmonii nie było szans na taki rodzaj interakcji, jak ten zbudowany dwa dni wcześniej przez Lucię de Carvalho w Starym Maneżu. Na szczęście, dzięki swojej charyzmie Elida i tak nieźle poradziła sobie z tymi niezależnymi od organizatorów i wykonawców trudnościami. Jej piosenki, których refreny wpadają w ucho po jednym przesłuchaniu, w końcu poderwały publiczność z krzeseł. Cieszyłam się, że mogłam usłyszeć na żywo swoje ulubione utwory z ostatniej płyty – przebojowe Bidibido, czy Yaya z uroczo zakręconą melodią. Największym prezentem był dla mnie jednak bis, czyli Bersu d’Oru – muszę przyznać, że czekałam na ten numer cały koncert, bo to jedna z kilku najbardziej porywających do tańca piosenek, jakie znam. I nawet jeśli zabrzmi to banalnie: dobrze się było na tym koncercie trochę wyskakać!

Mimo to znów – jak 5 lat temu – Elida najbardziej podobała mi się w balladach i żałuję, że było ich tak niewiele. Piszę sporo o jej energii i tym tanecznym szaleństwie, a przede wszystkim utkwiła mi w pamięci jej interpretacja piosenki Djuze Lopi. Niezwykle przejmujące i dojrzałe było to wykonanie. Elida fantastycznie panowała nad głosem, pokazując jego różnorodne barwy. Miałam gęsią skórkę wsłuchując się w głębię jej niskich tonów i jaskrawe, intensywne „góry”. Utrzymuję to, co napisałam kiedyś – nadal bardzo chciałabym jej posłuchać w innym warunkach, może w małym klubie, tylko z gitarą. To byłaby świetna okazja, by podziwiać jej przepiękny, charakterystyczny głos. Choć z drugiej strony myślę, że żywiołowość i swoboda Elidy potrzebują przestrzeni dużych sal koncertowych.  

Totalnie ulegam urokowi i talentom tej artystki – zarówno muzycznym jak i tanecznym. Uwielbiam jej słuchać, przyglądać się jej ruchom i reagować na jej uśmiech, wydaje mi się, że trudno być na to obojętnym. Nie mogę jednak pozbyć się wrażenia, że był to trochę show jednoosobowy – czułam, że muzycy występujący z Elidą nie do końca nadążają za jej energią. Granie szybko i głośno w solówkach to za mało, zabrakło mi wirtuozerii, charakteru i bardziej wyrazistego mrugnięcia okiem do publiczności w zabawie muzyką. No i chociaż ze dwóch instrumentów dętych, bo odtwarzanie ich na keyboardzie zawsze boli, ale na szczęście nie było tego za wiele.

Mam nadzieję, że niebawem przyjdą dobre czasy i Elida Almeida znów będzie mogła grać dla wielkiej publiczności, zarażając zarówno tą słoneczną energią, jak i wrażliwością, którą pokazuje w interpretacjach swoich autorskich piosenek. Ja czuję się dobrze nastrojona, kumuluję w sobie radość z muzyki, którą wczoraj artystka dała słuchaczom. I czy to przypadek, że dzień po jej występach w Gdańsku wyszło słońce?

Mat. prasowe organizatora



Komentarze

  1. A piosenka Ilia Mundu też była?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że nie, ale być może nie pamiętam. Niestety nie rozpoznaję wszystkich piosenek Elidy - przyznaję się ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Historia jednej płyty odc. 1 - Sade "Promise"

Podróż w świat ciemnych emocji [„Tango” Yasmin Levy w NOSPR]

Edyta Bartosiewicz