Lizboński pamiętnik. 3. Noc wrażeń w Mesa de Frades

16 września godz. 23:42
Mesa de Frades - tu jest jednak jak w domu. Zwłaszcza, kiedy przed drzwiami spotykam gitarzystę portugalskiego Pedro de Castro, który po kilku słowach przypomnienia i kilku sekundach przyglądania się stwierdza, że mnie pamięta! A to wszystko przy dźwiękach uroczej Teresinhi Landeiro. Szkoda, że przez drzwi posłuchałam tylko jednego fado, w środku drugiego i koniec... ale może jeszcze Teresinha powróci!

W następnej turze pojawił się pan, którego nazwiska niestety nie znam i zaprezentował fado... deklamacyjne. Nie jest to mój ulubiony rodzaj śpiewania, ale nawiązując do wczorajszych notatek: ten pan miał CHARAKTER i śpiewał O CZYMŚ, a jego opowieści były przekonujące.

Tyle wrażeń! Tyle wrażeń, że aż nie nadążam pisać. Następna pieśniarka zaprezentowała dojrzałe piękne interpretacje fado. Pokazała również, że fado można śpiewać dobrze delikatnym głosem, jeśli po prostu wie się jak go używać i chce się poszukiwać. Jednak przyznam szczerze, że śpiewanie tej pieśniarki, jak i nazwisko kompletnie mi umknęły z uszu, bo po niej pojawiła się ponownie Teresinha...

[w tym miejscu występują strzępki notatek, zapisywane w pośpiechu nazwiska, wykrzykniki, rozkrzyczane wielkie litery...]

Godz. 3:44
Wyjątkowo trudno było notować na bieżąco w Mesa. Wszystko działo się za szybko i było zbyt emocjonujące!
...Słuchałam sporo nagrań Teresinhi sprzed kilku lat, żadne mnie nie przekonało, ale to, co pokazała dziś - było genialne! Zaśpiewała pięknie, niezwykle emocjonalnie, doskonale panując nad każdym najmniejszym szczegółem w głosie. Jest tak cudownie porywcza i spontaniczna, a do tego ta jej szybka, gęsta i elektryzująca wibracja. Czuję, że choć jest bardzo młoda, już odnajduje swój głos w fado. Słychać u niej różne inspiracje, ale nie stara się nikogo kopiować i wie czego chce. Moja radość ze spotkania z Teresinhą okazała się jeszcze większa, kiedy okazało się, że nasze gusta i spojrzenie na muzykę (nie tylko fado) są zbliżone.

Jakby wrażeń było mało, po Teresinhi pojawił się Freud, chłopak, którego najprawdopodobniej słyszałam w Mesa de Frades kilka lat temu, a później zgubiłam karteczkę z jego nazwiskiem i kompletnie mi zniknął z pola widzenia i słyszenia. Musi być to jednak ten sam człowiek, bo nie ma drugiego takiego głosu na świecie. Freud to mężczyzna śpiewający fado dokładnie tak, jak lubię najbardziej: mocno i emocjonalnie. Ale sam sposób śpiewania nic by nie dał, gdyby nie jego głęboki, niski i przejmujący głos. Nie pamiętam, kiedy ostatnio słyszałam tak niezwykłe męskie śpiewanie.

Dopełnieniem zachwytów nad Freudem był Antonio Proença - starszy, doświadczony, z równie mocnym, nośnym głosem i silnym przekazem. Jednak znów mnie coś rozproszyło w trakcie jego występu, a raczej nie coś, tylko ktoś: do Mesa de Frades weszła Ana Sofia Varela! Tuż przed wyjazdem do Lizbony zastanawiałam się, czy do niej nie napisać, nie zapytać gdzie można ją tutaj usłyszeć. W końcu tego nie zrobiłam, a Ana Sofia sama pojawiła się przede mną! Nie rozczarowała mnie ani trochę, brzmiała jeszcze wspanialej, niż na nagraniach. Jej barwa głosu łączy w sobie coś ostrego, a jednocześnie ciepłego, nigdy nie potrafiłam tego wyjaśnić, ale zawsze to brzmienie mnie intrygowało. Poza tym jej śpiewanie jest tak przepięknie... koronkowe! To była czysta przyjemność.

Nie wiem kto dzisiejszego wieczoru zachwycił mnie najbardziej. Chyba Freud, bo piękne męskie (prawdziwie męskie!) głosy wciąż są rzadkością, ale trudno mi wybrać jedną najlepszą osobę. Nikt nie zaśpiewał słabiej, to była noc przepełniona zachwytami. I pomijając talent pieśniarzy, nie byłoby tego, gdyby nie prawdziwie "fadowa" swobodna atmosfera panująca w Mesa de Frades. A na koniec, żeby ktoś nie zarzucił mi, że zajmuję się tylko pieśniarzami: uwielbiam precyzję dźwięku, selektywność i wirtuozerię Pedro de Castro na gitarze portugalskiej. Ciężko o jakiekolwiek rankingi w fado, ale Pedro z pewnością jest u mnie bardzo wysoko na liście najlepszych gitarzystów portugalskich!



Zobacz także:
Lizboński pamiętnik. 1. Przelot i pierwszy wieczór
Lizboński pamiętnik. 2. Wieczór w klubie Senhor Vinho
Lizboński pamiętnik. 4. Muzyczna wielokulturowość
Lizboński pamiętnik. 5. Maria da Mouraria i pożegnanie...

Komentarze

  1. A pan deklamujący był szczupły i mocno łysiejący?

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, z tego co pamiętam, to tak! Chyba również w okularach...

    OdpowiedzUsuń
  3. Okularów nie kojarzę, ale opowieści tego fadisty amatora często słyszałam https://youtu.be/E6C-CQEc9lI

    OdpowiedzUsuń
  4. W listopadową noc miałem okazję słuchać w Mesa de Frades Jorge Morgado i właśnie Teresinha Landeiro. Sprawili, że nie wyłączam radia podczas audycji p. Kydryńskiego.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Historia jednej płyty odc. 1 - Sade "Promise"

Podróż w świat ciemnych emocji [„Tango” Yasmin Levy w NOSPR]

Edyta Bartosiewicz