Gdańsk LOTOS Siesta Festival - Dzień III - Lucibela i Marco Rodrigues
Mój trzeci dzień festiwalowych koncertów zakończył się późno
w nocy i był to piękny, długi i zróżnicowany wieczór. Po
kontrastowym piątku, wczoraj w Filharmonii Bałtyckiej rozbrzmiewały
dźwięki mniej nowoczesne, mocno osadzone w muzyce tradycyjnej.
Najpierw wybrałam się na występ Lucibeli z Wysp Zielonego
Przylądka. Tego dnia artystka zagrała dwa koncerty, ja miałam
okazję słuchać jej drugiego popisu.
Fot. M. Buksa / Mat. prasowe organizatorów |
Podoba mi się, że na tegorocznym festiwalu dzień po dniu
zestawione zostały ze sobą kompletnie inne artystki związane z
Cabo Verde. W piątek Mayra Andrade pokazała współczesne oblicze
tej muzyki, a w sobotę Lucibela cudownie przywołała klasyczne
morny i coladeiry. Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że wokalnie
artystka ta jest dla mnie największym odkryciem od czasu pierwszych
płyt Lury. Niby trudno byłoby szukać między nimi podobieństw –
prezentują przede wszystkim zupełnie inny rodzaj ekspresji – ale
obie mają obłędnie głębokie, niskie głosy, takie jak lubię
najbardziej.
To nie był koncert do skakania, raczej do kołysania się przy
charakterystycznych, rytmicznych dźwiękach cavaquinho. Lucibela
czarowała swoim aksamitnym, niesamowicie kojącym głosem. Każda
jej fraza płynęła z muzyką, niczym instrument prowadziła
wpadające w ucho melodie. Jej śpiew jest tak naturalny jak mowa, a
jego moc sprawia, że nawet w kulminacjach artystka nie musi go
forsować. Długo mogłabym się zachwycać jej brzmieniem,
umiejętnością pracy z mikrofonem. Lucibela ma wszystko, by stać
się wielką gwiazdą i z klasą przywoływać ducha wielkiej Cesárii Évory.
Z racji tego, że najbardziej kocham ballady, szczególnie urzekły
mnie tęskne, spokojne morny. Lucibela zawarła w nich tyle smutku i
melancholii, jednocześnie nie tracąc tego kabowerdyjskiego światła
i ciepła. Zawsze podziwiam to połączenie w muzyce z Wysp Zielonego
Przylądka czy brazylijskiej. Z przyjemnością posłuchałam jednej
z moich ulubionych piosenek z płyty Laço Umbilical
– Dona Ana, ale
najbardziej wokalistka poruszyła mnie w Arku da Bedja.
Ta piosenka, napisana zresztą przez Elidę Almeidę, która także
odwiedziła Gdańsk LOTOS Siesta Festival niedawno, wyróżnia się w repertuarze
Lucibeli, to chyba jedyna ballada zupełnie pozbawiona nawet
minimalnie kołyszącego rytmu. Artystka zaśpiewała ją wczoraj
niezwykle emocjonalnie, mimo że nie rozumiałam ani słowa, czułam
jej historię.
Co jednak ciekawe, Lucibela równie
dobrze, co w spokojnych utworach, odnajduje się w tanecznych
coladeirach. Śpiewa z fantastyczną lekkością i swobodą, jest tak
słoneczna i pozytywna, że nawet ja – raczej niechętna do
koncertowego tańczenia – poddaje się tej muzyce. Tak było w
zabawnej piosence Profilaxia
i przebojowym Mi e Dode Na Bô Cabo Verde,
gdzie już cała (pełna!) sala filharmonii tańczyła.
Szkoda jedynie, że artyści nie
postarali się o nieco większe zróżnicowanie. Zespół pozostawał
dość przezroczysty, wyróżniał się jedynie gitarzysta, ale i tak
było go za mało. Brakowało mi momentów, kiedy muzycy mogliby
odrobinę poszaleć i wyrwać się z piosenkowej konwencji. Płyta
studyjna rządzi się swoimi prawami, ale koncert mógłby być
świetną okazją do rozbudowania tych kompozycji. To samo dotyczy
samej Lucibeli – mimo że jestem zakochana w jej głosie,
chciałabym czasem usłyszeć w nim więcej zróżnicowania. Nie
zapominajmy jednak, że artystka wydała dopiero swoją pierwszą
płytę, widać, że scena jeszcze potrafi ją onieśmielić. Czuję,
że potrzeba jeszcze trochę czasu, by Lucibela w pełni rozwinęła
skrzydła!
Fot. M. Buksa / Mat prasowe organizatorów |
Po koncercie Lucibeli przeniosłam
się do sali kameralnej Filharmonii Bałtyckiej, gdzie już od dwóch
dni odbywały się Noce Fado. W tym roku przyjechał na nie Marco
Rodrigues – będący w
Portugalii prawdziwą gwiazdą. Bardzo się cieszyłam, że będę
miała okazję usłyszeć go bez nagłośnienia, tak jak w
lizbońskich tawernach, bo myślę, że niełatwo byłoby mi trafić
gdzie indziej na taki jego koncert. Marco, jak na gwiazdę fado
przystało, na swoich płytach mocno zbliża się do pop-fado, ale
podczas wczorajszej kolacji zaprezentował znacznie bardziej
tradycyjny repertuar.
Zaskoczył mnie – co jest zresztą
częste, kiedy słyszę jakiegoś pieśniarza fado na żywo, bo płyty
zwykle pokazują tylko jakiś procent ich możliwości. Jego fado
było bardzo autentyczne. Myślę, że wczoraj w tej festiwalowej
tawernie słuchacze mieli szansę doświadczyć czegoś, co zdarza
się w lizbońskich klubach, być może już w tych późnych
godzinach, kiedy większość turystów idzie do domów. To fado
działo się samo. W dodatku było mocno gitarowe – Marco sam jest
świetnym gitarzystą, a towarzyszyło mu jeszcze trzech muzyków.
Doskonale się rozumieli, uzupełniali brzmieniem, harmonią.
Zachwycili mnie lekkością z jaką grali i tym, jak delikatnie
przełamywali proste akordy dominujące w tradycyjnym fado. Robili to
wszystko z wyczuciem i smakiem.
Pewnie Was nieco zaskoczę, ale
autentyczność ich fado czułam także w tym, że rzadko było ono
smutne. Warto przypomnieć, że ta muzyka patosu i pewnego ciężaru
(który zresztą bardzo lubię) nabrała z czasem, jednak u swoich
źródeł fado miało znacznie lżejszy charakter. Marco wraz z
towarzyszącymi muzykami przypominali o tym swoimi dźwiękami, na
pierwszy plan wysuwała się przede wszystkim radość ze wspólnego
grania, improwizacyjna zabawa ze schematami tradycyjnego fado. Nigdy
nie słyszałam tak energetycznego Fado Trigueirinha,
ale również pojawiająca się na niemal na każdym koncercie fado
Lisboa Menina e Moça
zyskała nowe barwy. Czasami tylko ten pozytywny nastrój był już
nieco zbyt nachalnie wykorzystywany do zabawiania publiczności.
Takie wymuszone uczenie słuchaczy poszczególnych melodyjek, to
jednak nie to samo, co spontaniczne wspólne śpiewanie lizbończyków,
do którego nikt ich nie musi namawiać.
Interpretacje Marco były ciekawe i
zróżnicowane. Nie przepadam za tak wysokimi głosami, ale podczas
koncertów staram się skupiać przede wszystkim na emocjach i
sprawdzać, czy przekaz na mnie działa. Najmocniej w wykonaniu Marco
poruszyło mnie chyba przejmujące Fado Loucura.
Odpłynęłam razem z tą historią, dałam się ponieść muzyce.
Uwielbiam kontrastowe śpiewanie w fado, bardzo ciche melizmaty,
kulminacje z intensywną wibracją. Marco miał to wszystko, mimo że
nie ma wielkiego głosu, potrafi zaczarować interpretacją.
Dobrze czułam się słuchając
wczoraj fado Marco Rodriguesa. Wbrew pozorom w fado łatwo można
oszukiwać, tutaj wszystko było bardzo szczere. Nigdy nie słyszałam
tego artysty w wielkiej sali koncertowej i z nagłośnieniem, ciekawa
jestem, jak zmienia się jego muzyka w takich warunkach. Niewątpliwie
na potrzeby Gdańsk LOTOS Siesta Festivalu przywiózł ze sobą lizbońską
tawernę, ale... pozostawił mi mały niedosyt. Może dlatego, że
muzycy zagrali tylko dwa sety, a może jeszcze zabrakło mi jakiegoś
mocniejszego emocjonalnego ukłucia. Fado zawsze odczuwam bardzo
silnie i osobiście, myślę, że niektórych niuansów z tym
związanych nie da się już opisać słowami.
Wczorajszy wieczór sprawił mi
naprawdę dużą przyjemność. Myślę też o tym, kiedy piszę ten
tekst i słowa same układają mi się pod palcami. O takich
koncertach, których z radością się słucha, które poruszają,
pisze się najlepiej. Niech szybkość i łatwość, z jaką powstaje
ten tekst, będzie także recenzją występów Lucibeli i Marco
Rodriguesa.
Zobacz także:
Gdańsk LOTOS Siesta Festival - Dzień I - Kandace Springs
Gdańsk LOTOS Siesta Festival - Dzień II - Mayra Andrade i Marcio Faraco
Gdańsk LOTOS Siesta Festival - Dzień IV - Ana Moura i Selma Uamusse
Gdańsk LOTOS Siesta Festival 2019 - subiektywna zapowiedź
Zobacz także:
Gdańsk LOTOS Siesta Festival - Dzień I - Kandace Springs
Gdańsk LOTOS Siesta Festival - Dzień II - Mayra Andrade i Marcio Faraco
Gdańsk LOTOS Siesta Festival - Dzień IV - Ana Moura i Selma Uamusse
Gdańsk LOTOS Siesta Festival 2019 - subiektywna zapowiedź
Nie da się przenieść tego, po co jeździmy do Lizbony ;) na obcy grunt. Szczególnie tego, co dzieje się w restauracji, tasce po wyjściu większości turystów. Dobrze, że chociaż w Gdańsku można doświadczyć namiastki tego klimatu. Na żadnym koncercie artystów fado w Polsce nie odczułam tego, co czuję będąc wśród ich rodzimej, portugalskiej publiczności. Miałam pewne obawy, jak odbierzesz Marco Rodriguesa ;) I jeszcze małe pytanie: kto podczas Nocy Fado (oprócz Marco) grał na violi, bo guitarrę i baixo wytypowałam dobrze ;) Szkoda, że nie mogłam tam być...
OdpowiedzUsuńKAT
Niestety nie wiem, nie udało mi się zdobyć nazwisk. Nie znałam tego gitarzysty, ale Ty pewnie byś wiedziała, kto to ;)
UsuńJuż wiem :) Pomogła mama Pedra Viany ;) Viola - João Domingos.
UsuńKAT